Jolanta Sobierańska-Grenda, Prezes Zarządu „Szpitali Pomorskich”, zastępuje na stanowisku Ministra Zdrowia Izabelę Leszczynę, która kierowała resortem zdrowia przez 1,5 roku
Jolanta Sobierańska-Grenda, Prezes Zarządu „Szpitali Pomorskich”, zastępuje na stanowisku Ministra Zdrowia Izabelę Leszczynę, która kierowała resortem zdrowia przez 1,5 roku

Jolanta Sobierańska-Grenda, Prezes Zarządu „Szpitali Pomorskich” to nowa minister zdrowia. Co sądzi o cyfryzacji ochrony zdrowia? Przypominamy jej niedawną wypowiedź dla czasopisma OSOZ.

W skrócie: 7 opinii Jolanty Sobierańskiej-Grendy o e-zdrowiu

1. Polska jest liderem cyfryzacji usług medycznych. Polska wyróżnia się na tle Europy pod względem wdrożeń takich rozwiązań jak e-recepty, e-skierowania czy portale pacjenta, co przekłada się na rosnące zainteresowanie cyfrowymi narzędziami w placówkach ochrony zdrowia.

2. Ewolucyjny, a nie rewolucyjny model wdrażania sprawdza się najlepiej. Sukces digitalizacji wynika z etapowego wprowadzania usług w ramach centralnego systemu, co umożliwia lepsze przygotowanie technologiczne i organizacyjne placówek.

3. W cyfryzacji kluczowe są nowe projekty krajowe i unijne. W 2025 roku kluczowe będą projekty takie jak Europejska Przestrzeń Danych Zdrowotnych, rozwój usług telemedycznych, centralnej e-rejestracji oraz inwestycje w cyberbezpieczeństwo.

4. Sektor zdrowia stoi przez wyzwaniami demograficznymi i finansowymi. Starzejące się społeczeństwo i niedobór specjalistów, a także niepewność finansowania ze strony NFZ, wymagają wdrażania cyfryzacji z uwzględnieniem jakości opieki i efektywności systemowej.

5. Potrzebujemy regulacji prawnych dotyczących AI. Choć sztuczna inteligencja (AI) ma ogromny potencjał w diagnostyce i leczeniu, jej szersze wykorzystanie w Polsce jest ograniczane przez brak krajowych regulacji, mimo istnienia unijnego AI Act.

6. Placówki zdrowia powinny stawiać na infrastruktury IT i systemów analizy danych. Szpitale Pomorskie inwestują w nowoczesne systemy klasy CIS, robotykę medyczną, diagnostykę obrazową oraz rozwiązania do długoterminowego przechowywania i przetwarzania danych.

7. Cyfryzacja nie może wykluczać. Nadal istnieją istotne bariery cyfryzacji, jak brak interoperacyjności systemów czy ryzyko wykluczenia cyfrowego osób starszych. Te kwestie powinny być priorytetowe w cyfryzacji na najbliższe lata.


Priorytetem centralna e-rejestracja

Polska na tle innych krajów Europy jest jednym z liderów w zakresie cyfryzacji sektora usług medycznych, co ma swoje odniesienie m.in. we wzroście zainteresowania placówek medycznych elektronicznymi narzędziami zapewniającymi dostęp do danych zdrowotnych, portali pacjenta, e-recept, e-skierowań itd.

Jako sukces procesów digitalizacji ochrony zdrowia można uznać stopniowy, a nie rewolucyjny sposób wdrażania kolejnych usług elektronicznych w ramach centralnego systemu ochrony zdrowia. Takie podejście pozwala zarówno placówkom leczniczym, jak i dostawcom technologii na wypracowanie optymalnych ścieżek wdrożeń. Mocno oczekiwanym rozwiązaniem jest będąca obecnie w trakcie pilotażu usługa centralnej e-rejestracji. Ministerstwo Zdrowia określiło ramy czasowe etapów realizacji usługi, która dla wszystkich zakresów świadczeń w całej Polsce planowana jest dopiero na rok 2029.

Z zadowoleniem przyjmowane są również prowadzone już prace związane z Europejską Przestrzenią Danych Zdrowotnych, w swoim założeniu równie mocno powiązaną z takimi zagadnieniami jak wykorzystanie sztucznej inteligencji w diagnostyce oraz bezpieczeństwo i odporność systemów/danych (implementacja dyrektywy NIS2).

Stawiam na rozwój cyberbezpieczeństwa i telemedycynę

Oczywiście w tak skomplikowanym środowisku, ważną kwestią zawsze pozostaje równowaga pomiędzy innowacyjnością, a dbałością o pacjenta i personel, jakością świadczonych usług, zwłaszcza w obliczu obaw o płynność finansowania Narodowego Funduszu Zdrowia. Równie istotny jest trend demograficzny Polski – zarówno w odniesieniu do starzenia się naszego społeczeństwa, jak i w odniesieniu do rynku pracowniczego, gdzie zauważalny jest coraz mniejszy zasób specjalistów.

Rok 2024 w perspektywie rozwoju usług elektronicznych Szpitali Pomorskich Sp. z o.o., to czas w dużej mierze finalizowania poważnego wdrożenia polegającego na wymianie informatycznych systemów szpitalnych (w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego – projekt wojewódzki „Pomorskie e-Zdrowie”), zaangażowania się w nowe wyzwania w zakresie budowy kompetencji Regionalnego Centrum Medycyny Cyfrowej (grant ABM), wdrożeń z zakresu podniesienia poziomu cyberbezpieczeństwa i ciągłości działania dla infrastruktury oraz systemów szpitalnych, rozwoju usług telemedycznych oraz centralnej rejestracji telefonicznej.

Prowadzimy również prace koncepcyjne dla przyszłych wdrożeń IT, jednak z założeniem montażu finansowego wykorzystującego dostępność środków zewnętrznych (KPO, FEP).

AI ma duży potencjał, ale brakuje regulacji dla ochrony zdrowia

Swoją przewagę technologiczną w 2025 r. chcemy w dalszym ciągu budować na stosowaniu w działalności podstawowej narzędzi wspomagających kliniczne procesy leczenia (np. rozwiązania systemowe klasy CIS, rozwiązania analizy danych klinicznych), rozwój robotyki medycznej, poszerzenie palety narzędzi diagnostyki oraz nowych metod leczenia (PET-CT). W niektórych z tych obranych priorytetów rozwoju pojawiają się założenia wspomagania w oparciu o metody uczenia maszynowego oraz sztucznej inteligencji.

Cały czas jednak oczekujemy na polskie regulacje dotyczące wykorzystania sztucznej inteligencji w medycynie, pomimo obowiązywania już rozporządzenia AI Act. Ważną ścieżką rozwoju, która jest brana pod uwagę w przypadku „Szpitali Pomorskich”, jest możliwość skupienia się na cyfryzacji zmierzającej w kierunku „wirtualnej diagnostyki wstępnej” naszych pacjentów, chociażby w celu przyspieszenia procesu leczenia.

Innym istotnym aspektem rozwojowym z zakresu IT stającym przed placówkami szpitalnymi naszej spółki jest i będzie rozwój systemów gromadzenia i archiwizacji danych przetwarzanych w naszych systemach informatycznych. Stale rosnący wolumen danych (repozytoria EDM, diagnostyczne dane obrazowe, dane analityczne, kadrowe i finansowe) stawia przed nami w kolejnym roku zadanie znalezienia i wdrożenia zintegrowanego środowiska składowania długoterminowego danych, którego celem ma być z jednej strony otwarcie na ich masowe przetwarzanie dla celów badawczych i statystycznych, a z drugiej bezpieczne ich archiwizowanie.

Od lewej: Anna Kupiecka, Magdalena Kardynał, Ewelina Chawłowska, Ewa Wolińska, Agnieszka Kępińska-Sadowska, Artur Olesch (zdjęcie: IMPACT CEE)

Podczas Impact 2025 w Poznaniu wzięliśmy udział w debacie o tym, jak Polacy dbają o własne zdrowie w erze szeptanych recept na zdrowie z mediów społecznościowych, niezweryfikowanych aplikacji zdrowotnych, półek aptecznych pełnych suplementów diety i cudownych środków na odchudzanie. Wniosek: self-care został zepchnięty do kategorii dobra luksusowego, a profilaktyka przeżywa kryzys.

Fakty są alarmujące: Częściej niż nasi zachodni sąsiedzi umieramy na raka – nie dlatego, że mamy gorszy sprzęt albo gorszych lekarzy, ale dlatego że do doktora idziemy jak jest już źle, bo „lepiej nie wiedzieć”. Z bezpłatnych badań profilaktycznych korzystamy rzadko. Na grypę szczepi się w Polsce 0,8% osób w wieku 65+, podczas gdy w Szwecji to 69% seniorów. Tylko 45% Polaków ufa lekarzom – to jeden z najniższych wskaźników w Europie. Przykładowo, w Hiszpanii – prawie dwa razy więcej. Na zdrowiu znamy się lepiej niż naukowcy, a generacja Z uczy się profilaktyki z TikToka. Z 21 mln osób z wysokim poziomem cholesterolu skutecznie leczy się 6%, bo słowo „statyny” kojarzy nam się bardziej z trucizną niż lekarstwem. Zdrowotna Polska A pije smoothie ze szpinaku i kurkumy oraz mierzy aktywność fizyczną w smartwatchu, a Polska B nawet nie wie jak zadbać o zdrowie albo nie ma na to czasu i pieniędzy.

W jakim stanie jest self-care w czasie, gdy aby schudnąć wystarczy zastrzyk a medyczni influencerzy w internecie mają większy wpływ na nasz styl życia niż lekarze?

O tym Artur Olesch (czasopismo OSOZ) rozmawiał podczas IMPACT w Poznaniu z Agnieszką Kępińską-Sadowską (Haleon), Ewą Wolińską (Roche), Eweliną Chawłowską (Uniwersytet Medyczny w Poznaniu), Magdaleną Kardynał (Fundacja OmeaLife) oraz Anną Kupiecką (Fundacja Onkocafe).


Kiedyś mówiło się po prostu „profilaktyka”, dzisiaj to profilaktyka, self-care czyli samo-opieka, well-being, longevity, świadomy styl życia itd. Tam samo jak pojęcia, zmieniły się zasady. Kiedyś profilaktyka to było 8 godzin snu, mycie zębów dwa razy dziennie, jedzenie owoców i warzyw, ruch. A dzisiaj to odpowiednie nawodnienie organizmu, suplementacja diety, śledzenie w inteligentnym zegarku jakości snu, redukcja stresu przez medytację, unikanie ekspozycji na mikroplastik i tak dalej. Można się pogubić. Czym jest, a czym nie jest self-care?

Ewelina Chawłowska: Self-care to dbałość o siebie we wszystkich aspektach zdrowia, czyli zgodnie z definicją WHO – o dobrostan fizyczny, psychiczny, społeczny oraz duchowy. Wspomniał Pan o profilaktyce. Self-care i profilaktyka to pojęcia, które się zazębiają, ale nie są tożsame. Profilaktyka to pojęcie, które odnosi nie tylko do nas indywidualnie, ale też do całej populacji, są to np. programy działań i badań profilaktycznych. Profilaktyka ma też konkretny kierunek, a mianowicie zajmuje się zapobieganiem chorobom oraz ich skutkom. Self-care jest tutaj obszarem o szerszym zakresie, podobnym do promocji zdrowia, bo dotyczy nie tylko zapobiegania chorobom, ale zwiększania czy podwyższania naszego potencjału zdrowotnego, inwestowania w zdrowie i poprawiania jakości życia.

Anna Kupiecka: Self-care to pojęcie, które w ostatnich latach bardzo się rozpowszechniło – mówimy o zdrowym jedzeniu, ćwiczeniach, medytacji, dobrym śnie. I to wszystko jest potrzebne. Ale z mojej perspektywy, self-care to coś więcej – to konkretne decyzje, które mogą uratować nam życie.

Dbanie o siebie nie kończy się na smoothie i aplikacji śledzącej sen. To także regularne badania profilaktyczne: mammografia, cytologia czy badanie HPV DNA, które od niedawna jest w programie profilaktyki rsm. Niestety, dane pokazują, że jako kobiety wciąż zbyt rzadko z tych narzędzi profilaktycznych korzystamy. Choć deklarujemy, że dbamy o siebie, to w praktyce często paraliżuje nas lęk przed diagnozą. I ten lęk sprawia, że omijamy najważniejsze elementy profilaktyki.

Self-care to odwaga. Dlatego mówię o tym głośno: badajmy się. Róbmy to dla siebie, ale też dla innych kobiet – jako matki, córki, siostry, przyjaciółki. Nasza postawa ma ogromną moc społeczną. Wzajemne motywowanie się, wspieranie się w profilaktyce, to coś, co może stać się ruchem narodowym, który realnie zmienia zdrowie społeczeństwa.

Bo prawdziwe self-care to odpowiedzialność – za siebie i innych.

Ewa Wolińska: Self-care to w mojej ocenie po prostu dbanie o zdrowie, regularne badanie się. Nie w strachu – „czy coś nieprawidłowego wykryjemy”, ale w przekonaniu, że badamy się po to, by upewnić się, że jesteśmy zdrowe. W tym pojęciu mieści się profilaktyka, w której w naszym kraju mamy jeszcze sporo do nadrobienia. Dlaczego? Tylko 1 na 3 uprawnione Polki bada się w ramach profilaktyki mammograficznej, a 1 na 10 wykonuje badania profilaktyczne w kierunku raka szyjki macicy. Gdy dodamy do tego, że mammografia dla kobiet w wieku 45–74 lat jest bezpłatna, a w większości placówek medycznych na badanie można umówić się z dnia na dzień, to zasadnicze pytanie brzmi: właściwie co poszło nie tak? W obliczu starzejącego się społeczeństwa, ogromnej luki w zdrowiu kobiet i niedoborów finansowych w systemach opieki zdrowotnej na całym świecie – wszyscy musimy zacząć od podstaw self-care, wzmacniając profilaktykę i prewencję. Zwłaszcza, że w Europie populacja osób w wieku 65+ wzrośnie w ciągu najbliższych 25 lat z 90,5 miliona z początku 2019 roku do blisko 130 milionów (129,8 miliona) do 2050 roku. Strategia „lepiej zapobiegać niż leczyć” wydaje się najprostszą i w zasadzie jedyną racjonalną.

Agnieszka Kępińska-Sadowska: Jestem entuzjastką jak najszerszej definicji self-care, w rozumieniu świadomego i odpowiedzialnego dbania o zdrowie. Wszystko, co naszemu zdrowiu służy, jest poparte danymi czy skonsultowane z ekspertem, to będzie profilaktyka. Zdrowie dziś zaczyna się w domu, w szkole, zaczyna się od stylu życia, nawyków, zaczyna w aptece, w gabinecie lekarskim – i ważne, aby profilaktyki nie stawiać w kontrze do leczenia. Ważniejszy niż definicja jest cel self-care, bo on nas łączy, czyli co wspólnie możemy robić, abyśmy byli zdrowsi.

Według dostępnych danych, 3,8 mln Polaków nie myje zębów, w ostatnim sezonie na grypę zaszczepiło się 1,7 mln Polaków – to jeden z najniższych wskaźników w Europie – do lekarza chodzimy statystycznie 8,6 razy w roku – to z kolei jeden z najwyższych wskaźników w Europie. Jako przedstawicielka firmy działającej globalnie na rynku produktów do samoleczenia, czy Polacy wiedzą jak dbać samodzielnie o swoje zdrowie? I dlaczego nadal mamy tak duże zaległości w stosunku do krajów Europy zachodniej?

Agnieszka Kępińska-Sadowska: Polacy lubią leczyć się sami. Niestety nadal, zamiast korzystać z porad farmaceutów, szczególnie w przypadku drobnych dolegliwości, wybieramy dr Google a tam sporo dezinformacji – walka z nią jest warta wszelkich nakładów. 8 na 10 Europejczyków chce lepiej dbać o swoje zdrowie, ale tylko 2 na 10 wie jak to robić. Co nam te dane mówią? Że budowanie świadomości prozdrowotnej nigdy nie było tak ważne jak dziś. Aż 87% z nas nie wie jak prawidłowo myć zęby, co wynika z najnowszych badań Haleon. Płuczemy jamę ustną po szczotkowaniu, wypłukując fluor i inne cenne składniki pasty, a to błąd, bo nie wnikną w szkliwo. Dziś jest czas, aby przejść od słów do czynów i nie przekonywać przekonanych tylko stawiać na szerokie partnerstwo publiczno-prywatne nastawione na prewencję – zanim będzie potrzebna interwencja, w duchu lepiej zapobiegać niż leczyć.

Zaniedbań w profilaktyce często żałujemy dopiero wtedy, gdy zachorujemy. Co słyszy Pani od kobiet, które otrzymały diagnozę raka piersi? Co zrobić, aby ludzie się przebudzili i zaczęli dbać o siebie zamiast tkwić w przekonaniu, że od zdrowia jest lekarz i system zdrowia?

Agnieszka Kępińska-Sadowska: Zdrowie zaczyna się w domu, w szkole; zaczyna się od stylu życia, nawyków; zaczyna w aptece, w gabinecie lekarskim
Agnieszka Kępińska-Sadowska: Zdrowie zaczyna się w domu, w szkole; zaczyna się od stylu życia, nawyków; zaczyna w aptece, w gabinecie lekarskim (zdjęcie: IMPACT CEE)

Magdalena Kardynał: To niezwykle trafne spostrzeżenie, że często dopiero diagnoza choroby budzi nas z letargu. Jako ekspertka Fundacji OmeaLife, na co dzień spotykam się z kobietami, które doświadczyły raka piersi i mogę potwierdzić, że ich historie są niezwykle poruszające i pełne refleksji.

Kiedy rozmawiam z kobietami, które otrzymały diagnozę raka piersi, często słyszę słowa pełne żalu, ale też niezwykłej siły. Prawie każda z nich wspomina o tym, jak bardzo żałuje, że wcześniej nie zwracała większej uwagi na swoje ciało. „Gdybym tylko była bardziej świadoma, gdybym tylko wiedziała” – mówią o zaniedbywaniu regularnych badań, odkładaniu wizyt u lekarza „na później”, ignorowaniu sygnałów, które wysyłało im ich ciało. Pojawia się poczucie winy, że mogły zrobić więcej, by zapobiec chorobie lub wykryć ją na wcześniejszym etapie. Wiele kobiet opowiada o szoku i niedowierzaniu, że to właśnie im się przydarzyło. Często żyły w przekonaniu, że choroba dotyka innych, a ich samych omija szerokim łukiem. To właśnie ten moment zderzenia z rzeczywistością jest dla nich przełomowy. Słyszę też o ogromnym strachu – o życie, o przyszłość, o bliskich. Ale obok tego strachu pojawia się też niesamowita wola walki i pragnienie życia. Choroba staje się katalizatorem do przewartościowania dotychczasowego życia, do zwolnienia tempa, do skupienia się na tym, co naprawdę ważne. Wiele kobiet mówi, że mimo wszystko choroba dała im nową perspektywę i siłę do działania. Zaczynają doceniać każdą chwilę, drobne przyjemności i relacje z bliskimi. Przykre jest to, że w ciągu 10 lat pracy z pacjentem z diagnozą raka piersi, odpowiedzi tych kobiet są dokładnie takie same. To tak jakby nie uczyć się na czyiś błędach. To również pokazuje, że kampanie jakie są prowadzone przez różne środowiska i interesariuszy systemu są niewystarczająco dobre, by zachęcić do dbałości o siebie – a przecież dbałość o zdrowie, to nasz obywatelski obowiązek.

Jak zatem sprawić, by ludzie nie tkwili w przekonaniu, że zdrowie to wyłącznie sprawa lekarza i systemu, ale wzięli za nie odpowiedzialność?

Magdalena Kardynał: Trudne pytanie i niejednorodna odpowiedź. Po pierwsze edukacja przez historie. Nic tak nie przemawia do wyobraźni, jak autentyczne historie kobiet, które przeszły przez raka piersi i wyleczyły się z niego. Opowiadanie o ich doświadczeniach, o tym, co przeoczyły, co mogły zrobić inaczej, ale też o ich sile i determinacji i marzeniach. Po drugie, zmiana narracji o zdrowiu, musimy odejść od myślenia o zdrowiu wyłącznie w kategoriach leczenia chorób. Zdrowie to inwestycja w jakość życia i długość życia. Powinnyśmy mówić o zdrowiu w kontekście kobiecego empowermentu – dbanie o siebie to akt miłości do siebie i do bliskich. To nie egoizm, a podstawa do bycia silną, aktywną kobietą. Niezależnie od statutu społecznego i miejsca zamieszkania. Po trzecie, dostępność i prostota informacji, często brak wiedzy lub zbyt skomplikowany język medyczny zniechęcają. Potrzebujemy jasnych, przystępnych komunikatów na temat profilaktyki i możliwości jej realizacji najbliżej miejsca zamieszkania. Pomogą też proste instrukcje dotyczące samobadania piersi, przypomnienia o regularnych wizytach u ginekologa i mammografii – to wszystko powinno być łatwo dostępne i zrozumiałe dla każdej kobiety. Ważne jest też budowanie wspólnoty i wsparcia, ludzie często potrzebują poczucia, że nie są w tym sami. Tworzenie społeczności wspierających się kobiet, które dzielą się wiedzą i motywują nawzajem do dbania o zdrowie, jest niezwykle ważne. Musimy uświadamiać, że lekarz i system zdrowia są po to, by nam pomóc, ale pierwszym i najważniejszym strażnikiem naszego zdrowia jesteśmy my same. Jednocześnie, jako społeczeństwo, powinniśmy naciskać na system, aby ułatwiał dostęp do profilaktyki – np. poprzez przypomnienia o badaniach, łatwiejszą rejestrację czy mobilne gabinety.

Magdalena Kardynał: Kampanie jakie są prowadzone przez różne środowiska i interesariuszy systemu są niewystarczająco dobre, by zachęcić do dbałości o siebie.
Magdalena Kardynał: Kampanie jakie są prowadzone przez różne środowiska i interesariuszy systemu są niewystarczająco dobre, by zachęcić do dbałości o siebie (zdjęcie: IMPACT CEE)

Profilaktyka często wiąże się ze zmianą, która jest dla wielu osób trudna i rodzi opór. Zwolennicy mięsnej diety przewracają oczami i wzdychają, gdy mówi się o jedzeniu warzyw. Zamiast wyrzeczeń, ćwiczeń, rygorystycznej diety dzisiaj wystarczą popularne zastrzyki na otyłość, a guru trendu długowieczności Bryan Johnson zażywa 100 suplementów diety dziennie. Jak zmienia się self-care we współczesnym społeczeństwie?

Ewelina Chawłowska: Tak, zmienia się dość często. Mamy różne mody na przykład na aktywność fizyczną: kiedyś popularny był aerobic czy callanetics, potem Zumba, tabata, ćwiczenia TRX czy pilates. A w ostatnim czasie na przykład pilates na urządzeniach, które nazywamy reformerami.

A i wspomniane suplementy diety zmieniają się co sezon, np. witamina D3 czy magnez to te oczywiste. Coraz popularniejsze są ashwaganda, kwasy omega czy kreatyna, która okazuje się, że nie tylko wpływa korzystnie na mięśnie, ale też na nasz mózg. Te metody self-care zmieniają się szybko, tak jak nasza rzeczywistość, czasem na skutek nowych badań naukowych, a czasem nowych produktów reklamowanych przez firmy. Bywa, że z obu tych powodów. Ludzie reagują na te nowości, licząc na wyjątkową skuteczność metody, eliksir młodości, magiczną pigułkę – coś co da najlepsze rezultaty i to jest zupełnie naturalne, tak jak zamiłowanie do nowości.

Naszą rolą jako naukowców jest weryfikowanie skuteczności i proponowanie metod opartych o dowody naukowe. Walka z dezinformacją, pokazywanie jak najlepiej zainwestować swój czas, którego mamy ciągle za mało, a także pieniądze, aby uzyskać najlepszy efekt zdrowotny. Jednym słowem umożliwić dokonywanie świadomych wyborów w zakresie self-care czy profilaktyki.

Mnie osobiście bardzo cieszy ta moda na zdrowie i zainteresowanie dbałością o nie. Nigdy wcześniej nie było ono większe niż teraz.

Self-care to też badania profilaktyczne albo wiedza o tym jak żyć z chorobą przewlekłą, aby utrzymać ją w ryzach. Innowacje ułatwiają życie pacjentom. Przykładowo, coraz więcej testów diagnostycznych można kupić w aptece bez konieczności wizyty w laboratorium. Roche od kilku lat oferuje aplikację dla cukrzyków pozwalającą monitorować wyniki pomiarów i lepiej kontrolować chorobę. Czy Pani zdaniem tzw. patient empowerment, czyli poinformowany i świadomy pacjent, który może coraz lepiej zadbać o swoje zdrowie i nie jest w 100% zależny od systemu zdrowia, to teraźniejszość, przyszłość czy może tylko chwilowa moda?

Ewa Wolińska: W kontekście badań przesiewowych i regularnego badania się przez kobiety – marzy mi się sytuacja, w której to poczucie sprawczości i odpowiedzialności za własne zdrowie będzie naszym priorytetem i będzie powszechne. Bo diagnostyka umożliwia nam przeniesienie punktu ciężkości z zarządzania chorobą na dbanie o zdrowie. Badania przesiewowe, wczesna diagnostyka i dostęp do innowacyjnego leczenia mają kluczowe znaczenie dla uzyskania najlepszych wyników zdrowotnych i najlepszego wykorzystania zasobów opieki zdrowotnej. Nie jesteśmy jeszcze w miejscu, w którym możemy powiedzieć: jest super. Stajemy tu przed kluczowym wyzwaniem – jak przekonać Polki i Polaków, że badania profilaktyczne warto wykonywać, że powinny być stałym elementem ich życia? Musimy budować przekonanie, że dbanie o siebie i profilaktyka są modne, są podstawą codzienności. Powinniśmy też docierać z rzetelną informacją o zdrowiu pod strzechy. Cieszą zmiany, takie jak wprowadzenie obowiązkowej edukacji zdrowotnej w szkołach czy uruchomienie programu profilaktycznego „Moje zdrowie”. W przypadku mammografii – wiele badań pokazuje, że bezpośrednie zaproszenia (np. SMS-owe z aktywnym linkiem do zapisania się na badanie), to coś co działa. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że nie ma złego kanału promowania profilaktyki i dbania o siebie, o ile pozwala on dotrzeć do każdej Polki i każdego Polaka.

Haleon ma też w swojej ofercie m.in. pasty do zębów, dlatego chciałem zapytać Panią o to, jak Pani reaguje obserwując takie trendy w social media jak np. wybielanie zębów z pomocą domowych środków czyszczących, soku z cytryny czy piłowania zębów? Czy Haleon też jest tam, gdzie są młodzi ludzie, aby docierać z edukacją?

Agnieszka Kępińska-Sadowska: Młodsi konsumenci są dla nas szczególnie ważni, docieramy do nich poprzez dedykowane lekcje dbania o zdrowe zęby w szkołach. Tylko w ubiegłym roku nasz program dotarł do 16 tys. uczniów, aktualnie rozszerzamy skalę naszych działań edukacyjnych. A rodzicom, w dniu powrotu ich dzieci do szkół, zrobiliśmy kartkówkę z wiedzy o higienie jamy ustnej – po analizie odpowiedzi potwierdziła się ogromna potrzeba edukacji rodziców. Ich wspóludział w kształtowaniu nawyków dbania o zęby od najmłodszych lat jest kluczowy. Media społecznościowe mogą być źródłem rzetelnej wiedzy o higienie jamy ustnej, jeśli postawimy na współpracę z ekspertami. Profilaktyka byłaby trudna bez odpowiednich produktów – pasta, szczoteczka, płyn do higieny jamy ustnej, wyroby do codziennego czyszczenia protez zębowych. Od nich, w połączeniu z regularnymi wizytami u stomatologa, zaczyna się zdrowy uśmiech.

Wiemy już, że najważniejszym elementem self care jest wiedza i świadomość. Co konkretnie zrobić, aby ją podnieść skoro niedawno hucznie zapowiadana obowiązkowa edukacja zdrowotna w szkołach przegrała z polityką?

Ewelina Chawłowska: To prawda, że nie udało się wprowadzić obowiązkowej edukacji do szkół od tego roku, ale możliwe, że w przyszłości to się zmieni. Z pozytywów: udało się przygotować kompleksową, złożoną z 11 działów podstawę programową dla przedmiotu edukacja zdrowotna, która pierwszy raz w historii, chociaż nieobowiązkowo, ale za to już od września będzie realizowana w ramach jednego przedmiotu, a nie jak to było do tej pory w sposób rozproszony.

Od kwietnia br. kształcimy na bezpłatnych, finansowanych prze MEN, studiach podyplomowych w zakresie edukacji zdrowotnej 50. nauczycieli i tym samym tworzymy zasoby kadrowe do przyszłych prozdrowotnych zmian w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych.

Ponadto, przygotowujemy też przyszłych profesjonalistów medycznych, którzy u nas studiują przeddyplomowo tak, aby opuścili nasz uniwersytet z kompetencjami do realizacji edukacji zdrowotnej dla pacjentów. I tutaj ważnym elementem w nowoczesnej edukacji zdrowotnej jest nie tylko dostarczanie aktualnych, sprawdzonych opartych o dowody naukowe (evidence-based) zaleceń, ale też robienie tego metodami, którą również mają udowodnioną skuteczność i trafiają adresatów. W tej chwili edukację zdrowotną często realizujemy nieefektywnie w oparciu o tzw. tradycyjne metody przekazu, o których wiemy, że nie działają lub działają bardzo słabo.

Edukacja zdrowotna jest tylko częścią zmiany i aby umożliwić realizację działań w zakresie self-care czy profilaktyki potrzebujemy nie tylko wiedzy, ale też umiejętności oraz warunków by wdrożyć, ale przede wszystkim utrzymać tą zmianę, na przykład: wspierającego otoczenia społecznego, infrastruktury do ćwiczeń, dostępnych cenowo warzyw i owoców czy programów profilaktyki, z których możemy łatwo skorzystać.

Ewelina Chawłowska: Mnie osobiście bardzo cieszy ta moda na zdrowie i zainteresowanie dbałością o nie. Nigdy wcześniej nie było ono większe niż teraz.
Ewelina Chawłowska: Mnie osobiście bardzo cieszy ta moda na zdrowie i zainteresowanie dbałością o nie. Nigdy wcześniej nie było ono większe niż teraz (zdjęcie: IMPACT CEE)

Szukając w sieci ciekawych inicjatyw w zakresie profilaktyki, natrafiłem na projekt „Różowy Patrol Gliss”, czyli lokalne Kluby Ambasadorek które docierają z edukacją i profilaktyką onkologiczną do kobiet w różnych zakątkach Polski. Tutaj rzucają się w oczy trzy elementy tego projektu: lokalny charakter, wsparcie celebrytów jak m.in. Małgorzata Rozenek (czyli siła autorytetu) oraz wsparcie sponsora, czyli Gliss. Wiemy, że zdrowotne kampanie informacyjne mają znikomy efekt. Jak w takim razie zbudować program profilaktyki, który działa? Czy wymaga to właśnie takiego niekonwencjonalnego podejścia?

Anna Kupiecka: Rzeczywiście – tradycyjne kampanie informacyjne często nie przekładają się na realne działania. Dlatego stworzyliśmy Różowy Patrol – program, który działa lokalnie, blisko kobiet i odpowiada na ich rzeczywiste potrzeby. Wspieramy się autorytetami, ale najważniejszą siłą tego projektu są Ambasadorki – kobiety z lokalnych społeczności, które przeszły szkolenia i dziś edukują, wspierają i po prostu rozmawiają.

Dzięki temu udało nam się przeszkolić ponad 300 Ambasadorek, otworzyć 63 kluby, a tym samym bezpośrednio dotrzeć do ponad 20 tysięcy kobiet, które na spotkaniach uczą się prawidłowego samobadania piersi oraz podstaw skutecznej profilaktyki, nie tylko tej związanej z rakiem piersi zresztą. Ten model działa, dlatego rozwijamy go dalej. W 2025 roku planujemy otwarcie 50 nowych Klubów, rekrutację i przeszkolenie 150 kolejnych Ambasadorek oraz powołanie 5 regionalnych koordynatorek, które będą wspierać i szkolić liderki w swoich regionach.

Wierzę, że skuteczna profilaktyka to nie tylko hasła – to relacje, zaufanie i obecność tam, gdzie są kobiety. Bo zawsze najskuteczniejsze okazuje się bezpośrednie, indywidualne dotarcie do kobiet – 70% kobiet, które otrzymały indywidualne zaproszenie na mammografię, rzeczywiście wykonało to badanie. Myślę, że z tego trzeba wyciągać wnioski i na tym opierać działania, aby były skuteczne.

Anna Kupiecka: Tradycyjne kampanie informacyjne często nie przekładają się na realne działania.
Anna Kupiecka: Tradycyjne kampanie informacyjne często nie przekładają się na realne działania (zdjęcie: IMPACT CEE)

Edukacja zdrowotna ma miejsce często poza wszelką kontrolą w mediach społecznościowych. Jedno z badań naukowych sugeruje, że 75% treści dotyczących kobiecych nowotworów dostępnych na TikToku jest błędnych albo zawiera niskiej jakości informacje edukacyjne. Na TikToku modne staje się samodiagnozowanie ADHD, mnożą się wyzwania jak np. zażywanie środków psychodelicznych i nagrywanie swoich doświadczeń, a pseudo-medyczni influencerzy zalecają metody detoksu polegające na np. wkładaniu na noc ziemniaków do skarpetek. Czy media społecznościowe zagrażają samo-opiece czy ją wspierają?

Magdalena Kardynał: Z głębokim zaniepokojeniem obserwuję, jak media społecznościowe, zwłaszcza platformy takie jak TikTok, stają się tyglem dla pseudonauki i niebezpiecznych „porad” zdrowotnych. To, co dzieje się poza jakąkolwiek kontrolą, w wirtualnym świecie, buduje fałszywe poczucie samoopieki, które w rzeczywistości jest prostą drogą do zaniedbania, błędnej diagnozy i realnego zagrożenia dla zdrowia, a nawet życia.

Oznacza to, że zamiast rzetelnych informacji o profilaktyce raka piersi, metodach samobadania czy konieczności wizyt u lekarza, zalewa nas potok niesprawdzonych faktów, cudownych diet, ziół czy teorii spiskowych, które opóźniają prawdziwą diagnozę i leczenie. Taki edukacyjny szum jest gorszy niż brak informacji, bo prowadzi do poczucia fałszywego bezpieczeństwa. Jak to wygląda w praktyce? Jeśli ktoś raz zainteresował się naturalnymi metodami leczenia czy alternatywną medycyną, szybko zostanie zalany podobnymi treściami, tworząc bańkę, w której pseudonauka i patoinfluencerzy są normą, a rzetelna wiedza niedostępna lub dyskredytowana. To utwierdza użytkowników w przekonaniu, że znaleźli prawdę, a lekarze i system zdrowia są częścią jakiegoś spisku. Niezwykle niepokojące jest to, że pseudomedyczni influencerzy często demonizują medycynę opartą na dowodach naukowych, przedstawiając ją jako opresyjną, nieskuteczną lub wręcz szkodliwą. To podważa zaufanie do lekarzy, farmaceutów i całego systemu opieki zdrowotnej, który przez dekady wypracował skuteczne metody diagnostyki i leczenia, poparte dowodami.

Paradoksalnie, media społecznościowe mają potencjał do szerzenia dobrej, rzetelnej wiedzy. Jednak aby to się stało, potrzebna jest ogromna zmiana w ich funkcjonowaniu i świadomości użytkowników. Platformy muszą wziąć na siebie odpowiedzialność za treści, które promują. Weryfikacja informacji medycznych przez ekspertów, usuwanie szkodliwych postów i priorytetyzowanie rzetelnych źródeł to absolutna konieczność. Potrzebujemy również programów edukacyjnych, które nauczą ludzi krytycznego myślenia i weryfikacji informacji w internecie. Użytkownicy muszą być świadomi, że liczba lajków i wyświetleń nie jest wyznacznikiem prawdy. Ważne jest również działanie ekspertów, lekarzy, naukowców, którzy wręcz muszą aktywnie wchodzić w przestrzeń mediów społecznościowych i konsekwentnie dementować fałszywe informacje, oferując rzetelną wiedzę w przystępnej formie. To walka z wiatrakami, ale konieczna; pilne wyzwanie, które wymaga natychmiastowej uwagi ze strony twórców platform, regulatorów, a przede wszystkim samych użytkowników. Zdrowie to nie trend ani wyzwanie na TikToku, to odpowiedzialność i najwyższa wartość.

Niemalże każdego dnia dzwoni telefon do fundacji z zapytaniem, czy leczenie naturalne jest lepsze od tego, jakie proponuje nam medycyna konwencjonalna. Wiele z tych trudnych rozmów kończy się niepowodzeniem i utratą życia przez kobiety. Pamiętam jedną taką rozmową, która na długo zostanie w mojej pamięci. Młoda dziewczyna z diagnozą raka piersi nie idzie do lekarza, diagnozuje się i leczy sama, wspiera ją w tych działaniach jej partner. Kontaktują się z wieloma uzdrowicielami, wykładają miliony monet na konsultacje, leki, zioła i terapie, które nie mają potwierdzenia w nauce. Dziewczyna jest już na ostatniej prostej. To jest jej być albo nie być, dzwoni kolejny raz. W długiej rozmowie stara się mnie przekonać do swoich racji i pseudo metod terapeutycznych, w jakich trwa. Chce usłyszeć, że dobrze robi, waha się, głos jej mięknie, nagle cisza w słuchawce po obu stronach i pada pytanie: „Ile jest takich kobiet jak ja pod opieką fundacji”? Odpowiadam: „niewiele”. „Czy mogę się z nimi skontaktować, dostać jakiś namiar?” Niestety nie, odpowiadam szybko i dodaję: „Nie mogę Pani z nimi skontaktować, bo nie wykupiłam abonamentu do Świętego Piotra”.

Użytkownicy TikToka spędzają 95 minut na platformie. Edukuje nas często dr Google, a coraz częściej ChatGPT, rzadko kiedy lekarz i pielęgniarka. Jakie podejście do profilaktyki ma generacja Z?

Anna Kupiecka: Media społecznościowe mają ogromny potencjał, ale też ogromną odpowiedzialność. Z jednej strony otwierają przestrzeń do mówienia o zdrowiu, przełamują tabu i inspirują do działania. Z drugiej wiele dostępnych materiałów zawiera błędy albo niepełne informacje. A to może prowadzić do złych decyzji. Przykład? Popularne dziś „naturalne terapie” bez żadnej podstawy naukowej – jak rezygnacja z leczenia na rzecz soków czy ziół – to prosta droga do tragedii.

Dlatego my, jako Fundacja OnkoCafe, jesteśmy w tych przestrzeniach, ale zawsze z rzetelnym przekazem. I przypominamy – żadne filmy, żadne porady z sieci nie zastąpią lekarza, badań i kontaktu z prawdziwym specjalistą.

Jednocześnie widzę coś bardzo budującego: młode pokolenie – generacja Z – jest znacznie bardziej otwarta na tematykę zdrowotną. Młode dziewczyny nie boją się mówić o badaniach, zadają pytania, szukają wiedzy. I to jest jaskółka zmiany. Wierzę, że za 10–15 lat lęk przed diagnostyką będzie znacznie mniejszy. Ale jeśli chcemy, żeby ta zmiana naprawdę się utrwaliła, to edukacja zdrowotna powinna być obowiązkowa w szkołach. Nie jako dodatek, ale jako fundament – tak jak matematyka czy język polski. Bo świadomość zdrowotna buduje się od najmłodszych lat – i to jest najlepsza inwestycja w przyszłość.

Zamykając dyskusję chciałem zapytać, jaką rolę widzi Pani w self care dla przemysłu farmaceutycznego w dobie inteligentnych technologii zdrowotnych jak smartwatche albo aplikacje zdrowotne? Mówi się często o tzw. beyond the pill, czyli wyjściu poza czystą produkcję leków…

Ewa Wolińska: Wsparcie pacjenta na całej ścieżce od właściwej diagnozy, przez leczenie po monitorowanie stanu pacjenta jest kluczowe. W Roche „pod jednym dachem” spotykają się nowoczesna diagnostyka, leczenie i rozwiązania wspierające IT dla zdrowia. To niecodzienna sytuacja. Rozumiemy naszą rolę w systemie opieki zdrowotnej nie tylko jako innowacyjna firma farmaceutyczna, ale także jako prawdziwy partner w tworzeniu rozwiązań dla systemu opieki zdrowotnej. Strategia Roche skupia się na zapobieganiu chorobom, ich powstrzymywaniu i wyleczeniu. Żaden system opieki zdrowotnej na świecie nie jest w stanie stawić czoła wyzwaniom zdrowotnym w pojedynkę. Dlatego też jesteśmy zobowiązani do budowania niezawodnych, stabilnych partnerstw, które wspierają współtworzenie rozwiązań dla zdrowia. Ale pojawia się tu jeszcze jedna istotna kwestia – mianowicie szersze spojrzenie przemysłu farmaceutycznego, nie tylko na system ochrony zdrowia, ale też na wyzwania, które przed nami. Bez budowania świadomości, wspierania zmiany mentalności i dobrze wyedukowanego społeczeństwa – w obszarze profilaktyki i prewencji nic się nie zmieni. To nasza wspólna odpowiedzialność – akademii, administracji, organizacji wspierających pacjentów, biznesu. Promocja zdrowia i strategie dla profilaktyki są potrzebne, aby zapobiegać chorobom przed ich wystąpieniem, umożliwić leczenie ich skuteczniej i wcześniej oraz lepiej nimi zarządzać.

Ewa Wolińska: Nie ma złego kanału promowania profilaktyki i dbania o siebie, o ile pozwala on dotrzeć do każdej osoby (zdjęcie: IMPACT CEE)
Ewa Wolińska: Nie ma złego kanału promowania profilaktyki i dbania o siebie, o ile pozwala on dotrzeć do każdej osoby (zdjęcie: IMPACT CEE)
Poglądy na temat technologii są skorelowane z poglądami politycznymi
Poglądy na temat technologii są skorelowane z poglądami politycznymi

Badania naukowe wyraźne sugerują, że ludzie o poglądach lewicowych, prawicowych, liberalnych mają różne nastawienie do technologii. I odwrotnie: postęp technologiczny może zapędzać wpływać na zmiany preferencji politycznych.

Prawicowa tradycja, liberalna nauka i lewicowy protekcjonizm

Poglądy polityczne są mocno powiązane z akceptacją nowych technologii, co wynika głównie z systemu wartości determinującego albo otwartość na zmiany, albo przywiązanie do tradycji.

I tak od dawna wiadomo, że osoby o poglądach konserwatywnych są generalnie mniej skłonne do akceptowania innowacji. Potwierdza to m.in. opublikowane w 2024 roku badanie Dlaczego innowatorzy powinni przejmować się moralnością? Ideologia polityczna, podstawy moralne i akceptacja innowacji technologicznych (Why should innovators care about morality? Political ideology, moral foundations, and the acceptance of technological innovations). Zwolennicy partii prawicowych często kierują się wartościami moralnymi nawiązującymi do tradycji i autorytetu, które wiążą się z niższą akceptacją nowych technologii. Konserwatywne poglądy opierają się na stałości i przeszłości, a nie przyszłości i rozwoju.

Jednak sprawa się komplikuje, gdy przyjrzymy się partiom skrajnie prawicowym, konserwatywnym i liberalnej prawicy. Rządy prawicowo-liberalne bardziej wspierają innowacje technologiczne niż lewicowe, co wynika z pro‑rynkowych polityk: deregulacji, ulg podatkowych, współpracy międzynarodowej, dotacji na badania i rozwój napędzających inwestycje sektora prywatnego i komercjalizację nowych technologii. Taką polaryzację widać nie tylko po podejściu do technologii, ale nauki ogółem. Jaskrawym przykładem była pandemia COVID-19. Konserwatystów cechowało generalnie bardziej negatywne nastawienie do szczepień niż liberałów. To odnosi się nie tylko do koronawirusa, ale także do szczepionek na grypę albo HPV. Wyborców partii centrowych cechuje relatywnie większa otwartość na to co nowe.

Wpływ partii skrajnie prawicowych, szczególnie populistycznych, na innowacje nie zależy jednak tylko od moralnych oczekiwań wyborców. Przykładem jest ekonomia. Erozja demokracji może prowadzić do malejącego zaufania inwestorów, dla których liczy się stabilny rozwój gospodarczy. Do tego negacja globalizacji i duże obciążenia podatkowe dla firm zagranicznych mogą hamować przyjęcie najnowszych technologii. Ale niekoniecznie, bo w dobie globalizacji i internetu, nowe produkty i usługi rozprzestrzeniają się nawet w niedemokratycznych reżimach.

Z badania z 2025 roku Kiedy partie polityczne kłamią? Dezinformacja i radykalny populizm prawicowy w 26 krajach (When Do Parties Lie? Misinformation and Radical-Right Populism Across 26 Countries) wynika, że populiści skrajnej prawicy częściej szerzą dezinformację w mediach społecznościowych, co wpływa negatywnie na zaufanie do nauki i nowych technologii. To z kolei może wzmacniać poczucie zagrożenia ze strony takich nowości jak AI.

„Radykalni prawicowi populiści wykorzystują dezinformację jako narzędzie do destabilizacji demokracji i uzyskania przewagi politycznej” – twierdzi Petter Törnberg z Uniwersytetu w Amsterdamie.

Po drugiej stronie skali są rządy lewicowe. Wyborcy są progresywni, ale niekoniecznie w tematach związanych z innowacjami. Jeśli technologie, to zielone i do tego takie, które nie zagrażają miejscom pracy. Duże obciążenia podatkowe wynikające z mocnej polityki socjalnej nie sprzyjają rozwojowi przedsiębiorczości, zwłaszcza tych działających w obszarze AI i nastawionych na automatyzację (zagrożenie dla warunków pracy i zatrudnienia).

Jeszcze inne podejście cechuje partie populistyczne, zarówno te prawicowe jak i lewicowe. Tutaj technologie i innowacje mają ciężko: dominuje retoryka antyelitarna w kierunku instytucji naukowych i organizacji międzynarodowych, w tym UE. Sukces populistów opiera się często na rozmijaniu się z faktami, rozprzestrzenianiu fake-newsów. Dominują cele krótkoterminowe i szybkie „złote środki” na palące problemy, a nie strategiczny rozwój.

Wpływ partii politycznych na rozwój technologii cyfrowych (opracowanie własne)
Wpływ partii politycznych na rozwój technologii cyfrowych (opracowanie własne)

Cyfryzacja dla jednych to postęp i korzyści, dla drugich – powód do niepokoju

Krótko mówiąc, lewica często hamuje postęp innowacji technicznych, partie prawicowe są pozytywnie nastawione do technologii, zwłaszcza tych krajowych, a liberalne – wspierają innowacje poprzez rozwój nauki. Ale i tu diabeł tkwi w szczegółach, bo wszystko zależy od efektywności partii rządzącej we wprowadzaniu innowacji w życie i ich znaczeniu w publicznej dyskusji. Same ideały nie wystarczą.

Analogicznie – to, jaka partia jest u władzy, determinuje rozwój innowacji w sektorze zdrowia. Osoby o poglądach liberalno-ekonomicznych chcą mniejszej regulacji i szybszej adopcji nowych technologii. Konserwatyści opowiadają się za ograniczeniami, obawiając się, że technologie naruszają tradycyjny porządek.

Okazuje się, że oprócz tego, że poglądy polityczne wpływają na priorytety w zakresie innowacji, to występuje też sytuacja odwrotna – innowacje mogą kształtować poglądy polityczne. Przykładowo, z badania Polityczne konsekwencje zmian technologicznych (Political consequences of technological change) wynika, że rosnące ryzyko utraty miejsc pracy wskutek automatyzacji zwiększa poparcie dla radykalnej prawicy, zwłaszcza w grupach o niezbyt wysokich dochodach i niższym wykształceniu. W szybko zmieniającym się świecie i przekształceniach rynku pracy napędzanych AI, niektóre grupy społeczne mogą czuć się zagubione, szukając oparcia w mocnych autorytetach i rządach „twardej ręki”.

Czy powietrze jakim oddychasz jest czyste? To sprawdzisz w Airly
Czy powietrze jakim oddychasz jest czyste? To sprawdzisz w Airly

Chcesz wiedzieć, czy w twojej okolicy nie ma smogu i czy oddychasz czystym powietrzem? Możesz to monitorować na bieżąco i to za darmo.

Apek do kontroli jakości powietrza jest kilka. Ale wiele z nich mocno rozczarowuje, jak chociażby ta od Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska z topornym designem i małą ilością danych. Jedną z najlepiej ocenianych jest Airly, który deklaruje już 2 mln pobrań. Jak się okazuje, nie wszystko działa jak powinno. Ale po kolei.

Po instalacji w oczy rzuca się ładny design i przejrzysty sposób prezentacji danych. Jej twórca chwali się dostępem do 4500 sensorów i stacji pomiarowych zlokalizowanych na całym świecie oraz wiarygodnymi danymi i obliczeniami przekroczeń standardów zgodne z najnowszymi wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia (WHO).

W apce sprawdzimy w czasie rzeczywistym pomiary pyłów: PM1, PM2.5, PM10, zanieczyszczeń gazowych, temperatury, ciśnienia, wilgotności powietrza oraz siły i kierunku wiatru. Ciekawą opcją jest prognoza jakości powietrza na kolejną dobę. Zgodnie z deklaracjami, sprawdzalność wynosi 96%.

W przypadku przekroczenia norm, apka może wysyłać ostrzeżenie na ekran smartfona albo smartwatcha
W przypadku przekroczenia norm, apka może wysyłać ostrzeżenie na ekran smartfona albo smartwatcha

Całość można zindywidualizować dodając sensory w okolicy, aby za jednym spojrzeniem sprawdzać jakie jest powietrze w miejscu zamieszkania, spaceru albo pracy. Alerty o przekroczeniu norm mogą być wyświetlane jako powiadomienia „push”. Są też rozbudowane statystyki pozwalające przeglądać zmiany pomiarów w czasie.

Jest też kilka minusów, narzekają zwłaszcza użytkownicy korzystający z Airly na Androidzie (ocena w sklepie Google Play – 3,6, podczas gdy w Apple Store – 4,7). Wśród zgłaszanych problemów są m.in. niedziałające czujniki i niedokładne pomiary lub ich brak, opcja odświeżania wyników.

Oprócz apki udostępnionej dla każdego, jest też specjalna platforma analityczna przeznaczona dla samorządów lokalnych z opcją zakupu stacji pomiarowych. Dzięki niej miasta mogą np. publikować alerty smogowe, tworzyć prognozy jakości powietrza oraz udostępniać dane przez personalizowaną aplikację. Warto też docenić wersję na smartwatche Huawei oraz Apple.

Airly
Dla kogo: dla każdego
System: ioS, Android, Huawei
Język: polski
Cena: bezpłatna
Strona internetowa: www.airly.org/pl
Śledzone dane: położenie, dane użycia

Ryzyko raka prostaty można obliczyć na podstawie badania genetycznego próbki śliny
Ryzyko raka prostaty można obliczyć na podstawie badania genetycznego próbki śliny

Nowy test śliny może wykryć raka prostaty z większą dokładnością niż popularne badanie krwi z oznaczeniem antygenu sterczowego PSA.

Niedokładny screening raka prostaty

Rak prostaty jest najczęściej diagnozowanym nowotworem u mężczyzn. W Polsce rocznie odnotowuje się ok. 20 tys. nowych zachorowań. Co roku około 5,5 tys. mężczyzn umiera z tego powodu. Według danych, 1 na 8 mężczyzn dostaje w swoim życiu diagnozę.

Wczesne rozpoznanie znacznie zwiększa szanse powrotu do zdrowia. Jedynym, dotychczas szeroko dostępnym testem przesiewowym jest badanie krwi z oznaczeniem PSA, czyli antygenu sterczowego. Jego podwyższony poziom może sugerować łagodny przerost prostaty, zapalenie narządu albo nowotwór. Ale testy PSA są często krytykowane, bo dają niespecyficznie i niewiarygodne wyniki. Szacuje się, że PSA fałszywie wskazuje raka prostaty w trzech na czterech przypadkach. To może prowadzić do dużego stresu pacjenta oraz poddawania się niepotrzebnym zabiegom. Badanie PSA lekarze zalecają wykonywać profilaktycznie u mężczyzn po 45. roku życia, a w przypadku obciążenia genetycznego – po 40. roku życia. Powtarza się je co roku.

PRS dokładniejszy niż PSA

Ale być może wkrótce wystarczy prosty test śliny. W opublikowanym w kwietniu br. artykule w New England Journal of Medicine naukowcy wykazali, że ryzyko wystąpienia raka prostaty można skutecznie sprawdzić na podstawie badania genetycznego próbki śliny. Co więcej, przełomowa analiza pozwala wykryć raka prostaty z większą dokładnością niż testy PSA.

W badaniu wzięło udział 6142 mężczyzn w wieku od 55 do 69 lat, którym pobrano DNA ze śliny. Na tej podstawie naukowcy przeprowadzili tzw. poligenową ocenę ryzyka (PRS) pozwalającą określić wpływ wielu genów jednocześnie na ryzyko choroby, w tym przypadku raka prostaty. Osoby z PRS o wartości 90 i wyższej zostały skierowane na dalsze badania przesiewowe (wyższy wynik wskazuje na dziedziczenie wielu wariantów genetycznych, które mogą zwiększać ryzyko zachorowania na raka prostaty).

468 uczestników z wyjątkowo wysokim PRS przeszło badania MRI i biopsję prostaty. U 187 z nich (40%) zdiagnozowano raka prostaty. Naukowcy pracują obecnie nad opracowaniem nowej wersji testu będącej w stanie wykryć więcej wariantów raka prostaty.

Choć test śliny jest prostszy w wykonaniu niż test krwi, jest na razie droższy, bo opiera się na analizie DNA. Jednak biorąc pod uwagę szybkie upowszechnianie się laboratoriów genetycznych, pojawia się szansa na skuteczniejszy screening raka prostaty. A liczba chorych nieustannie rośnie: tylko w latach 2019–2023 liczba rozpoznań raka prostaty w Polsce wzrosła o 24 proc.

W 2024 r. w Polsce wykonano o 70% więcej operacji robotycznych niż w 2023 roku (zdjęcie po lewej: daVinci, Intuitive)
W 2024 r. w Polsce wykonano o 70% więcej operacji robotycznych niż w 2023 roku (zdjęcie po lewej: daVinci, Intuitive)

Już 77 szpitali w Polsce wykorzystuje roboty chirurgiczne, w tym 13 ośrodków ośrodków prywatnych i 74 ośrodki z kontraktem z NFZ. Wiodące placówki mają nawet po 2-3 tego typu urządzenia wykonując po 700-800 zabiegów rocznie. Na podstawie raportu „Chirurgia Robotowa 2025” (Modern Healthcare Institute) wybraliśmy liderów w zakresie operacji z wykorzystaniem robotów chirurgicznych – da Vinci, Versius i Hugo.

1. Centrum Onkologii im. prof. F. Łukaszczyka w Bydgoszczy

Liczba robotów: 3 × da Vinci

    Liczba operacji w 2024 r.: 838

    Specjalizacje: urologia, chirurgia jelita grubego, kardiochirurgia, ginekologia

    Wyróżniki: największa liczba zabiegów rocznie; szerokie spektrum zastosowań robotyki; pełna integracja z onkologią.

    2. Śląskie Centrum Urologii UROVITA (Grupa Mazovia) – Chorzów

    Liczba robotów: 2 × Versius

      Liczba operacji w 2024 r.: 782

      Specjalizacje: urologia (prostatektomia), ginekologia

      Wyróżniki: wysoka efektywność, ugruntowana pozycja w leczeniu raka prostaty; lider w stosowaniu systemu Versius.

      3. Wojskowy Instytut Medyczny w Warszawie

      Liczba robotów: 2 × da Vinci

        Liczba operacji w 2024 r.: 704

        Specjalizacje: urologia, ginekologia, chirurgia ogólna, kardiochirurgia, torakochirurgia, głowa i szyja

        Wyróżniki: największy zakres specjalizacji zabiegowych; ważny ośrodek szkoleniowy.

        4. Europejskie Centrum Zdrowia w Otwocku

        Liczba robotów: 2 × da Vinci

          Liczba operacji w 2024 r.: 637

          Specjalizacje: urologia, jelito grube, ginekologia

          Wyróżniki: największa w Polsce liczba prostatektomii (476); silna pozycja w chirurgii nerek i raka pęcherza.

          5. Państwowy Instytut Medyczny MSWiA w Warszawie

          Liczba robotów: 2 × da Vinci

            Liczba operacji w 2024 r.: 614

            Specjalizacje: urologia, kardiochirurgia, chirurgia trzustki i jelit, ginekologia

            Wyróżniki: różnorodność przypadków; duże znaczenie kliniczne i dydaktyczne.

            6. Uniwersytecki Szpital Kliniczny im. F. Chopina w Rzeszowie

            Liczba robotów: 1 × da Vinci

              Liczba operacji w 2024 r.: 526

              Wyróżniki: najwyższa efektywność w Polsce – ponad 500 operacji rocznie jednym robotem.

              7. Szpital Mazovia w Warszawie (Grupa Mazovia)

              Liczba operacji w 2024 r.: 376

                Wyróżniki: lider rynku prywatnego, jeden z najdłużej działających ośrodków robotycznych w Polsce (od 2017 r.).

                8. Szpital Medicover w Warszawie

                Liczba operacji od 2018 do 2024 r.: 2332; operacje w 2024 r.: 314

                  Wyróżniki: najdłuższy staż robotyczny w Polsce; lider operacji prywatnych; szeroki zakres zabiegów – od urologii po ginekologię.

                  9. Uniwersytecki Szpital Kliniczny Nr 2 PUM w Szczecinie

                  Liczba operacji w 2024 r.: 450

                    Wyróżniki: konsekwentny rozwój – systematyczny wzrost liczby zabiegów co roku.

                    10. Świętokrzyskie Centrum Onkologii w Kielcach

                    Liczba operacji w 2024 r.: 431

                      Wyróżniki: silna pozycja regionalna, wysoka intensywność pracy bez posiadania wielu robotów.


                      Lista szpitali, które w 2024 roku wykonały co najmniej 200 zabiegów robotowych

                      Nazwa szpitalaWojewództwoLiczba zabiegów w 2024 r.
                      Centrum Onkologii im. prof. F. Łukaszczyka w Bydgoszczykujawsko-pomorskie838
                      Śląskie Centrum Urologii UROVITA w Chorzowieśląskie782
                      Wojskowy Instytut Medyczny w Warszawiemazowieckie704
                      Europejskie Centrum Zdrowia w Otwockumazowieckie637
                      Państwowy Instytut Medyczny MSWiA w Warszawiemazowieckie614
                      Uniwersytecki Szpital Kliniczny im. F. Chopina w Rzeszowiepodkarpackie526
                      Śląski Szpital Urologiczny w Katowicach (Grupa Mazovia)śląskie469
                      1. Wojskowy Szpital Kliniczny z Polikliniką w Lublinielubelskie465
                      COPERNICUS Szpital św. Wojciecha w Gdańskupomorskie456
                      Uniwersytecki Szpital Kliniczny Nr 2 PUM w Szczeciniezachodniopomorskie450
                      Szpital Uniwersytecki nr 1 im. A. Jurasza w Bydgoszczykujawsko-pomorskie444
                      Uniwersyteckie Centrum Kliniczne GUMed w Gdańskupomorskie433
                      Świętokrzyskie Centrum Onkologii w Kielcachświętokrzyskie431
                      USK im. Jana Mikulicza-Radeckiego we Wrocławiudolnośląskie405
                      Szpital Mazovia w Warszawiemazowieckie376
                      Wojewódzki Szpital Specjalistyczny we Wrocławiudolnośląskie365
                      Wojewódzki Szpital Specjalistyczny im. kard. S. Wyszyńskiego w Lublinielubelskie363
                      Wielkopolskie Centrum Onkologii w Poznaniuwielkopolskie361
                      Wielospecjalistyczny Szpital Wojewódzki w Gorzowie Wlkp.lubuskie356
                      Szpital św. Anny EMC w Piaseczniemazowieckie347
                      Szpital Medicover w Warszawiemazowieckie314
                      Szpitale Pomorskie sp. z o.o. – Szpital Morski PCK w Gdynipomorskie329
                      Szpital Specjalistyczny im. L. Rydygiera w Krakowiemałopolskie302
                      Wojewódzki Szpital Wielospecjalistyczny im. dr. Jana Jonstona w Leszniewielkopolskie289
                      SZOZ nad Matką i Dzieckiem Szpital św. Rodziny w Poznaniuwielkopolskie278
                      Mazowiecki Szpital Wojewódzki im. św. Jana Pawła II w Siedlcachmazowieckie273
                      Wojewódzki Szpital Zespolony im. Śniadeckiego w Białymstokupodlaskie273
                      Salve Medica w Łodziłódzkie261
                      Białostockie Centrum Onkologii w Białymstokupodlaskie251
                      Wojewódzki Szpital Zespolony im. L. Rydygiera w Toruniukujawsko-pomorskie234
                      Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej im. św. Jana z Dukli w Lublinielubelskie227
                      UCK WUM Szpital Dzieciątka Jezus w Warszawiemazowieckie211
                      Szpital Uniwersytecki w Krakowiemałopolskie205
                      Uniwersytecki Szpital Kliniczny Nr 4 w Lublinielubelskie205
                      Przetwarzanie danych osobowych i świadczenie opieki zdrowotnej to procesy, które są ze sobą ściśle powiązane - twierdzi Prezes UODO w piśmie do MZ
                      Przetwarzanie danych osobowych i świadczenie opieki zdrowotnej to procesy, które są ze sobą ściśle powiązane – twierdzi Prezes UODO w piśmie do MZ

                      Placówki medyczne, które dobrze chronią dane, powinny być premiowane przy kontraktach z NFZ – uważa Prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych (UODO) w piśmie skierowanym do Ministry Zdrowia Izabeli Leszczyny.

                      Prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych (UODO) zwrócił się do szefowej Resortu Zdrowia z propozycją o taką zmianę przepisów, aby placówki medyczne, które stosują kodeksy postępowania lub mają certyfikaty potwierdzające zgodność z RODO, mogły otrzymać dodatkowe punkty przy kontraktowaniu usług medycznych z NFZ.

                      Według Prezesa UODO, premiowanie takich działań poprawiłoby ochronę danych pacjentów i pracowników służby zdrowia oraz zwiększyło bezpieczeństwo „krytycznych dla społeczeństwa usług” medycznych.

                      Propozycja dotyczy zmiany rozporządzenia, które określa zasady przyznawania kontraktów z NFZ. Placówki, które wdrożyły odpowiednie standardy ochrony danych – czyli stosują zatwierdzone kodeksy lub mają certyfikaty – mogły otrzymać dodatkowe punkty w postępowaniu w sprawie zawarcia umów o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej z NFZ.

                      – Kodeksy postępowania tworzą pewien standard, także dla wprowadzenia odpowiednich środków bezpieczeństwa. Jest to szczególnie istotne w obszarze ochrony zdrowia, w którym dochodzi coraz częściej do cyberataków, i w którym odnotowywane są liczne naruszenia ochrony danych – uzasadnia Mirosław Wróblewski.

                      Problem jest realny: w ostatnim czasie Prezes UODO był zmuszony nałożyć kary na niektóre placówki medyczne „za niewdrożenie odpowiednich środków organizacyjnych i technicznych chroniących dane osobowe pacjentów i pracowników”. Tymczasem stosowanie kodeksów i certyfikacja może temu zapobiec i budować zaufanie pacjentów.

                      Do tej pory UODO zatwierdził dwa kodeksy postępowania dla placówek medycznych:

                      Drugim dobrowolnym narzędziem narzędziem, z którego mogą korzystać administratorzy i podmioty przetwarzające dane, jest certyfikacja mająca świadczyć o zgodności z rozporządzeniem 2016/679 operacji przetwarzania prowadzonych przez administratorów i podmioty przetwarzające. Jednak jak na razie żaden podmiot medyczny nie wystąpił do Prezesa UODO o zatwierdzenie kryteriów certyfikacji. UODO prowadzi w tym zakresie działania edukacyjne i współpracuje z Polskim Centrum Akredytacji.

                      Minister Zdrowia ma 30 dni na ustosunkowanie się do propozycji, a więc do połowy sierpnia br.

                      Cudowne terapie z TEMU, od urządzeń do masażu do patyczka do uszu z kamerą
                      Cudowne terapie z TEMU, od urządzeń do masażu do patyczka do uszu z kamerą

                      Na chińskiej platformie zakupowej TEMU można znaleźć niemal wszystko po niewiarygodnie niskich cenach, ale za to często w wątpliwej jakości dalekiej od europejskich norm. Wśród 10 mln produktów są też te dla zdrowia: magnetyczne pierścienie na chrapanie, niecertyfikowane ciśnieniomierze albo smartwatche za 50 zł zamiast 1500 zł. Wybraliśmy kilka oryginalnych produktów.

                      Ręczny masaż szyi

                      Samodzielny masaż szyi wygląda niebezpiecznie
                      Samodzielny masaż szyi wygląda niebezpiecznie

                      Ma przynieść ulgę w bólach szyi i zmniejszać napięcie mięśni. Specjalny pas blokuje się o drzwi, podobnie jak niektóre domowe urządzenia fitness. Następnie należy umieścić głowę w kołnierzu. Naciągając jedną ręką pas, kołnierz dźwiga głowę w górę. Oprócz tego, że urządzenie od razu prowokuje pytania o bezpieczeństwo stosowania, efekt takiego masażu też jest wątpliwy. Zdecydowanie odradzamy.

                      Jędrne mięśnie twarzy bez kosmetyków

                      Dzięki też sztandze pozbędziesz się zmarszczek. I to bez kremów
                      Dzięki tej sztandze pozbędziesz się zmarszczek. I to bez kremów

                      To co na zdjęciu wygląda jak sztanga do ćwiczeń warg, ma dużo poważniejsze zastosowanie: oto siłownia dla mięśni twarzy, dzięki której ujędrnisz policzki i linię żuchwy i w efekcie zmniejszysz liczbę zmarszczek nosowo-wargowych. Bez kosmetyczki, kremów, ale za to za niewiele ponad 10 zł. Uwaga: ćwiczenia w miejscu publicznym mogą wywołać zmarszczki śmiechowe u obserwujących.

                      Maska ochronna przeciw bakteriom

                      Stylowa maska ochronna przed bakteriami roznoszonymi drogą kropelkową
                      Stylowa maska ochronna przed bakteriami roznoszonymi drogą kropelkową

                      Prawie zapomnieliśmy już o tym, jak nosiliśmy maseczki na twarzy podczas pandemii COVID-19. Niektórzy nawet nosili osłony z plexi mające chronić przed kropelkami śliny podczas rozmowy z drugą osobą. Ale żadne maseczki nie równają się tej super-modnej wersji osłon twarzowych obiecujących „ochronę przed rozpryskami śliny”. Tak, wiele chorób przenosi się drogą kropelkową. Ale ten gadżet – oprócz oryginalnego wyglądu – na pewno nas przed nimi nie ochroni. Może za to może mieć efekt profilaktyczny w postaci dystansu społecznego – nosząc taką maskę na mieście, każdy będzie nas omijał szerokim łukiem.

                      Terapia światłem podczerwonym

                      Ostatni hit sprzedaży - maski do terapii światłem podczerwonym
                      Ostatni hit sprzedaży – maski do terapii światłem podczerwonym

                      Maski do terapii światłem podczerwonym zyskały ostatnio na popularności. Prawdą jest, że podczerwień może mieć korzystny wpływ w przypadku niektórych schorzeń dermatologicznych. Jednak eksperci przestrzegają przed stosowaniem niecertyfikowanych urządzeń. Zbyt intensywne albo długotrwałe używanie takich masek może nawet prowadzić do uszkodzenia oczu. Lepiej najpierw skonsultować się z dermatologiem zamiast ryzykować modne terapie. Pozytywne recenzje w stylu „nie wypróbowałem, ale wygląda świetnie” mówią same za siebie.

                      Stop chrapaniu

                      Wkładki do nosa przeciwko chrapaniu. Komfort noszenia - wątpliwy
                      Wkładki do nosa przeciwko chrapaniu. Komfort noszenia – wątpliwy

                      Wystarczy włożyć plastikową nakładkę do nozdrzy i dzięki zmianie cyrkulacji powietrza pozbędziemy się chrapania. Są nawet pierścienie z magnesami zakładane na palec, które poprzez akupresurę mają leczyć tę uciążliwą dolegliwość. Wszystko, czego możemy spodziewać się po tym gadżecie za 5 zł, to niezbyt komfortowy sen i podrażnienie nozdrzy. Medal dla tego, komu to nie wypadnie w nocy.

                      Patyczek do uszu z kamerą

                      Patyczek z kamerą pomaga zajrzeć do wnętrza ucha. Odradzamy zabawy w otolaryngologa
                      Patyczek z kamerą pomaga zajrzeć do wnętrza ucha. Odradzamy zabawę w otolaryngologa

                      Lekarze przestrzegają przed używaniem patyczków do uszu, bo można sobie uszkodzić błonę bębenkową. Kto nie natknął się w TV na reklamy z dialogiem: „Ale ja czyszczę uszy. Może jakimś zwykłym sprayem albo co gorsza patyczkiem.”

                      No ale co jeśli taki patyczek ma kamerę i na smartfonie możemy obserwować wnętrze ucha? Nadal odradzamy stosowanie nawet takiego inteligentnego patyczka. Gadżet dla niespełnionych otolaryngologów nie posiada żadnych certyfikatów bezpieczeństwa.

                      Szybsze zasypianie z napięciem

                      Lekkie impulsy elektryczne mają ułatwiać zasypianie. Dowody naukowe? Brak

                      Przypominające jajko urządzenie ma pomóc w problemach ze snem. Wystarczy włączyć, a delikatne impulsy elektryczne ukoją i pozwolą szybko zasnąć. Trudno szukać dowodów naukowych na wpływ impulsów elektrycznych na sen, ale podobnych wynalazków jest cała lista. W innej wersji, specjalnie elektrody podpina się do uszu, co ma wprowadzić użytkownika w fazę głębokiego snu.

                      E-bańki lekarskie

                      E-bańki. Praktyczne, ale uwaga, bo można przesadzić z siłą ssania
                      E-bańki. Praktyczne, ale uwaga, bo można przesadzić z siłą ssania

                      Nasze babcie stosowały takie ze szkła, ale teraz są już elektryczne z regulacją siły ssania i temperatury. Mają pomagać w przeziębieniu, pobudzać organizm, relaksować. O ile bańki lekarskie mają długą tradycję i udowodnione efekty jako immunostymulatory, z tymi elektrycznymi bez europejskiego znaku bezpieczeństwa produktu CE warto obchodzić się ostrożnie. Zbyt duża siła ssania może doprowadzić nawet do poważnego uszkodzenia skóry.

                      Otwieracz do leków

                      Po co się siłować palcami? Oto otwiera do opakowań blisterowych
                      Po co się siłować palcami? Oto otwieracz do opakowań blisterowych

                      Jest rok 2025 a ty dalej wyciskasz tabletki z blistrów za pomocą palców? Robisz to źle. Za niecałe 5 zł można kupić otwieracz do opakowań blistrowych na tabletki. To przykład, że innowacja nie zna granic wyobraźni człowieka. Trzeba jednak przyznać, że to może być praktyczne rozwiązanie dla osób mających problemy z poruszaniem palcami.

                      Chłodny wiatr w gorące dni

                      Gdy wiatr wiele w plecy, życie jest chłodniejsze
                      Gdy wiatr wiele w plecy, życie jest chłodniejsze

                      Wysoka temperatura latem nie sprzyja zdrowiu. Lekarze zalecają przebywać w cieniu, nie wychodzić na słońce po południu, spożywać dużą ilość płynów. Innowatorzy z Azji mają inny pomysł – wentylator zakładany na pas, który kieruje bezpośrednio strumień wiatru pod koszulę albo bluzkę. Oprócz wątpliwego efektu wizualnego, uwaga na przesuszenie skóry a nawet bóle mięśni spowodowane szybką utratą temperatury.

                      Źródło wszystkich zdjęć: TEMU. Redakcja nie testowała osobiście przedstawionych urządzeń, a jedynie opiera się na opiniach osób trzecich. Artykuł nie ma charakteru promocyjnego ani nie jest obiektywną oceną, a jedynie subiektywną opinią.

                      Vendor lock to sytuacja, gdy placówka służby zdrowia staje się zależna od rozwiązań IT i usług jednego dostawcy
                      Vendor lock to sytuacja, gdy placówka służby zdrowia staje się zależna od rozwiązań IT i usług jednego dostawcy

                      „Pieniądze z KPO pogłębią uzależnienie od firm IT”, „szpitale są w szponach kilku dostawców systemów informatycznych” – słowo „vendor lock” stało się ostatnio modne w kontekście dyskusji o informatyzacji placówek medycznych. Wokół niego narosło jednak wiele nieporozumień.

                      Dylemat jednego dostawcy IT i braku wyboru

                      Vendor lock, czyli „uzależnienie od dostawcy” to sytuacja, gdy placówka służby zdrowia staje się zależna od rozwiązań IT i usług konkretnego dostawcy. Taka sytuacja ogranicza elastyczność cyfryzacji i hamuje innowacje – twierdzą krytycy. Do tego jest kosztowna, bo firmy IT mogą dyktować ceny, a świadczeniodawcy i tak muszą na nie przystać, bo „zmiana oprogramowania EDM jest prawie niemożliwa”. Dalsza rozbudowa systemu wymaga dokupowania modułów tej samej firmy, bo rozwiązania firm trzecich nie są kompatybilne i nie można ich zintegrować na zasadzie dopasowanych do siebie puzzli – dostawcy IT nie udostępniają interfejsu programowania aplikacji (API).

                      Jednak uzależnienie od dostawcy jest często błędnie rozumiane, zwłaszcza w złożonych ekosystemach danych, takich jak opieka zdrowotna. Tutaj liczy się sprawdzona i pewna synchronizacja danych, potrzebne są często aktualizacje systemów wprowadzające nowe funkcjonalności albo wymagania prawne. Priorytetem jest bezpieczeństwo leczenia determinowane jakością danych i cyberbezpieczeństwo. To powód dlaczego dostawcy IT nie „otwierają” swoich rozwiązań na integrację z innymi. Mogłoby to oznaczać utratę kontroli nad całym środowiskiem informatycznym, a w efekcie – problemy w postaci większej liczby błędów czy dziur w systemach zabezpieczeń przed atakami cybernetycznymi.

                      Oczywiście trzeba uczciwie przyznać, że „vendor lock” ma też swoje duże minusy. Ale trzeba go postrzegać jako kompromis, któremu przyświeca cel wyższy, czyli jakość infrastruktury IT i możliwość jej długofalowego rozwoju. Nie jest też prawdą, że placówki medyczne muszą biernie akceptować dyktowane przez dostawców ceny, a bez uzależnienia, konkurencja spowodowałaby spadek cen. Powód jest prosty: informatyzacja to nie jest jednorazowa transakcja, ale współpraca – albo nawet relacja – na lata. Także uczciwym firmom IT zależy na tym, aby układała się ona pomyślnie. Do tego z góry założenie, że u „innych jest taniej”, jest błędne. Pod uwagę trzeba wziąć koszty długoterminowe liczone jako całkowity koszt posiadania (CTO), czyli zakupu, zainstalowania, użytkowania, utrzymywania systemu.

                      Wyłączność jak w małżeństwie opłaca się

                      Aby „vendor lock” był korzystny musi być spełniony jeden podstawowy warunek: dostawca IT jest uczciwy, doświadczony i posiada stabilną pozycję na rynku. Tak jak w małżeństwie, liczy się zaufanie i odpowiedzialność, bo sukces cyfryzacji zależy od bliskiej współpracy dostawcy ze świadczeniodawcą.

                      Jeśli się to uda, pierwszą korzyścią jest płynna integracja różnych systemów, modułów i funkcji dostarczanych przez tego samego dostawcę, zarówno w części szarej jak i białej. Interoperacyjność – trudna do osiągnięcia, gdy jest kilku dostawców IT – wiąże się z szybką wymianą danych i prostotą pracy z jednym systemem IT, dostępem do pełnego obrazu stanu zdrowia pacjenta i możliwością dalszego przetwarzania informacji do np. podnoszenia poziomu opieki. Te wszystkie elementy mają wpływ na bezpieczeństwo i jakość leczenia.

                      Elastyczność jest tańsza? Nie do końca, bo trzeba wziąć pod uwagę całkowity koszt posiadania (CTO)„.

                      Kolejnym argumentem jest centralna odpowiedzialność firmy za bieżące dostosowywanie całego oprogramowania do zmian prawnych. Wystarczy jedna, a nie kilka aktualizacji. Taka spójność działania ma też strategiczne znaczenie z punktu widzenia bezpieczeństwa danych. Scentralizowane systemy to też lepsza ochrona przed cyberatakami dzięki centralnym protokołom bezpieczeństwa. Renomowani dostawcy korzystają ze standardów danych jak HL7 oraz spełniają wymagania RODO, co jest kolejnym plusem.

                      Wiele różnych systemów to dla użytkownika koszmar

                      Jeden dostawca to jedna strona odpowiedzialna za cały ekosystem IT. Placówka medyczna nie musi dochodzić, czy to firma A czy B powinna naprawić błąd albo prosić następnego dostawcę, aby zaktualizował system A, który po upgradzie systemu B przestał działać. Takie przepychanki mogą pochłonąć dużo energii i czasu. To też jedna umowa serwisowa, a w przypadku większych placówek, m.in. uprzywilejowane warunki czasu reakcji.

                      Jeden system, jeden standard wprowadzania, jedno hasło dostępu i jeden wygląd okien wszystkich modułów to wielka ulga dla użytkowników końcowych. Nawet jeśli różni dostawcy zapewnią wymianę danych między systemami, na pewno nie zagwarantują tego samego interfejsu użytkownika. Vendor lock to łatwiejsze, tańsze i krótsze szkolenia.

                      I na koniec jeszcze jeden argument: zarządzanie i kontrola nad całą infrastrukturą IT, gdy wdrożono kilka, a nawet kilkanaście systemów IT, jest ogromnym wyzwaniem, zmuszającym m.in. do zatrudnienia dodatkowych informatyków. Nie mówiąc o polityce bezpieczeństwa danych, której stopień skomplikowania rośnie proporcjonalnie do liczby dostawców. Zamiast o „vendor lock” w ochronie zdrowia powinniśmy się skupić na „contract lock”, czyli wyborze niewłaściwej firmy albo niekorzystnym kontrakcie na zakup i wdrożenie systemu. Dlatego przed zakupem systemu trzeba przeprowadzić analizę due diligence, sprawdzając kompetencje i potencjał rozwojowy firmy, wynegocjować warunki opieki serwisowej i budować dobre relacje partnerskie.

                      Zegarek opracowany przez MIT pozwala ocenić, czy terapia komórkowa przynosi spodziewane efekty
                      Zegarek opracowany przez MIT pozwala ocenić, czy terapia komórkowa przynosi spodziewane efekty

                      Naukowcy z Massachusetts Institute of Technology (MIT) w USA opracowali urządzenie, które analizuje w czasie rzeczywistym komórki krążące w naczyniach krwionośnych. Technologia pozwala na wczesną diagnostykę chorób m.in. nowotworów, wykrycie nawrotów choroby oraz określenie skuteczności leczenia.

                      Aby przeprowadzić analizę komórek w krwiobiegu, dotychczas trzeba było stosować tzw. cytometrię przepływową in vivo, wymagającą mikroskopu wielkości pokoju, w którym pacjenci muszą przebywać nawet kilkadziesiąt minut. CircTrek – bo tak nazywa się innowacja – jest na tyle mały, że można go nosić jak zegarek, a do tego posiada moduł Wi-Fi pozwalający przesłać wyniki badania do lekarza.

                      Jak to działa? Urządzenie wysyłka skupioną wiązkę lasera w celu stymulacji komórek znajdujących się pod skórą i odpowiednio oznaczonych, np. poprzez nałożenie barwników fluorescencyjnych opartych na przeciwciałach, genetyczną modyfikację albo metodami znakowania in vivo. Co ważne, technologia ta jest kompatybilna z szeroką gamą zatwierdzonych klinicznie technik znakowania komórek i jest w pełni bezpieczna dla ludzi.

                      Naukowcy z MIT twierdzą, że CircTrek przekracza dotychczas niemożliwą do pokonania granicę. Dzięki niemu można ocenić, czy terapia komórkowa – stosowana w leczeniu nowotworów – przynosi spodziewane efekty. Poza tym umożliwia śledzenie populacji komórek terapeutycznych, pozwalając szybko wykryć zdarzenia niepożądane, monitorowanie nawrotów raka albo ocenę ryzyka wystąpienia infekcji u pacjentów na oddziale intensywnej terapii.

                      Twórcy CircTrek wiążą największe nadzieje z wczesną diagnostyką chorób – monitorowanie komórek pozwala wykryć występujące na wczesnym etapie choroby markery, takie jak nieprawidłowe komórki plazmatyczne w przypadku szpiczaka mnogiego lub neutrofile z ekspresją CD64 w sepsie. Rozpoznanie raka w początkowym stadium znacznie zwiększa szanse na wyleczenie. Choć nadal istnieje wiele wyzwań, w tym m.in. przeszkody regulacyjne czy niedostateczna dokładność, odkrycie toruje drogę do wczesnej diagnostyki zwłaszcza nowotworów.

                      1 6 7 8 9 10 127