Model jest o 11 punktów proc. dokładniejszy od poprzednich systemów AI
Model jest o 11 punktów proc. dokładniejszy od poprzednich systemów AI

Wyszkolony na podstawie 2 mln zdjęć skóry model PanDerm przewyższa trafnością diagnozy o 10% lekarzy dermatologów.

AI dobrze radzi sobie z diagnozowaniem na podstawie zdjęcia

Zespół badawczy kierowany przez ekspertów AI i uczenia maszynowego Uniwersytetu Monash opracował multimodalny model z myślą o łatwiejszym diagnozowaniu chorób skóry przez lekarzy, którzy nie są dermatologami, ale często muszą postawić wstępne rozpoznanie. Nowe narzędzie zostało tak zaprojektowane, aby pomogło w wykrywaniu raka skóry, ocenie ryzyka i przewidywaniu nawrotów raka i przerzutów, ocenie typu skóry, liczeniu znamion, śledzeniu zmian chorobowych oraz w diagnostyce różnicowej różnych schorzeń skóry.

Aby zapewnić wysoką jakość, do trenowania modelu wykorzystano 2 mln zdjęć skóry z 11 instytucji w różnych krajach. Wśród nich znalazły się zdjęcia ze zbliżeniem chorego miejsca, zdjęcia dermatoskopowe, zdjęcia preparatów patologicznych i zdjęcia całego ciała. Wyniki badania skuteczności nowego modelu opublikowano w czasopiśmie naukowym „Nature Medicine”.

Model przewyższył lekarzy w wykrywaniu czerniaka we wczesnym stadium o 10%. W grupie dermatologów, którzy wspomagali się modelem w diagnozowaniu, skuteczność pod względem prawidłowej diagnozy raka skóry na podstawie zdjęć dermatoskopowych wzrosła o 11 punktów procentowych, do 80%.

Dobre wyniki osiągnięto także w grupie osób niebędących dermatologami – lekarzy pierwszego kontaktu, medycyny ogólnej oraz pielęgniarek – przed którymi postawiono zadanie rozpoznania schorzeń skóry, takich jak zapalne dermatozy i zaburzenia pigmentacji. PanDerm zwiększył liczbę prawidłowych diagnoz o 16,5%. Skuteczność modelu działającego autonomicznie była podobna do tej osiąganej przez lekarzy korzystających z AI.

AI jest gotowa, ale trudno ją zintegrować z systemami IT

Model okazał się również lepszy od istniejących modeli. Naukowcy mają nadzieję, że może wypełnić lukę niedoboru dermatologów oraz poprawić jakość opieki poza ośrodkami miejskimi. Jak podkreślają autorzy badania, to pierwszy tak uniwersalny model – poprzednie były dedykowane tylko wąskim zadaniom, jak np. diagnozie czerniaka. Przeszkodą szerokiego zastosowania AI w dermatologii pozostaje brak integracji podobnych narzędzi z dostępnym oprogramowaniem i urządzeniami.

Europa ma mocną bazę naukową, ale słabe możliwości komercjalizacji rozwiązań
Europa ma mocną bazę naukową, ale słabe możliwości komercjalizacji rozwiązań

Europa przesypia rewolucję generatywnej sztucznej inteligencji. Stawką nie są ambicje, ale dalszy rozwój gospodarczy, dobrobyt i niezależność cyfrowa.

Chińska potęga AI

ChatGPT od OpenAI, Microsoft Copilot, googlowskie Gemini, Perplexity czy facebookowy LLama – wszystkie duże modele językowe, z których korzystamy, rozwijane są w USA. Na drugim miejscu w rankingu modeli genAI są Chiny z rozwiązaniami jak DeepSeek oraz mniej znanymi w Europie systemami gigantów technologicznych jak Baidu, Alibaba, Tencent. I to właśnie Chiny z 60-proc. udziałem w rynku wygrywają wyścig AI. U źródła tej dominacji jest łatwość skalowania rozwiązań AI na rynku liczącym 1,4 mld mieszkańców, liberalne podejście do przetwarzania danych (dane jako własność ogółu, a nie jednostki). Pamiętajmy też, że Chiny nie są demokratycznym państwem więc priorytety są ustalane centralnie.

Na drugim miejscu są USA z 12-proc. udziałem, który trzeba jednak przeliczyć na 4-krotnie mniejszą populację (347 mln mieszkańców). Unia Europejska z 450 mln potencjalnych użytkowników plasuje się na 3. miejscu (7%).

Udział rynkowy poszczególnych krajów i regionów pod względem rozwoju genAI
Udział rynkowy poszczególnych krajów i regionów pod względem rozwoju genAI

To nie koniec złych wiadomości: Chiny mają 80-proc. udział w patentach generatywnej AI, a Europa – skromne 2%. Chiny posiadają ok. 200 superkomputerów AI do trenowania modeli AI, USA – 134, a Europa – 50. Azjatycki tygrys gospodarczy ma na koncie najwięcej publikacji naukowych w temacie genAI, bo aż 7700 (dane za lata 2009–2023), podczas gdy USA – 5000, a Europa – 4800. Te dane są dobrym wskaźnikiem prognostycznym dalszego rozwoju AI – dostęp do infrastruktury jest niezbędny do dalszego trenowania AI. Niestety, w Europie niewiele zmieni zaplanowana budowa min. 13 fabryk AI. Jedna z nich ma powstać w Poznaniu.

Europa ma ośrodki naukowe, ale nie ma rozwiązań

Europa cierpi na od dawna znany problem – ma mocną bazę naukową, ale słabe możliwości komercjalizacji rozwiązań. Powodem jest bardzo rozdrobniony rynek z różnymi zasadami w każdym kraju członkowskim UE oraz rygorystyczne podejście do ochrony danych z RODO na czele, a od tego roku – także EU AI Act. „Europie nie brakuje talentu. Problemem jest luka strukturalna” – przyznają autorzy nowego raportu Komisji Europejskiej „Generative AI Outlook 2025.”

Dlatego nie pozostaje nam nic innego jak korzystać z obcych modeli AI, co samo w sobie nie jest złe, ale w dłuższej perspektywie uzależnia nas od strategicznej technologii. 5 topowych aplikacji AI – czyli Google Gemini, Microsoft Copilot, DeepSeek, Perplexity i ChatGPT – ma już 91,5-proc. udział w rynku, z czego aż 72% należy do ChatGPT. W tym rankingu, udostępniony w lutym 2025 roku polski duży model językowy PLLuM nie liczy się. Tymczasem Polacy bardzo chętnie korzystają z generatywnej AI, nawet częściej niż mieszkańcy USA. Zajmujemy 5 w Europie miejsce pod względem pobrań aplikacji AI (10 mln), zaraz po Niemczech, Francji, Hiszpanii i Włoszech. Najwięcej inwestycji typu venture capital w genAI jest w Niemczech i Francji (po 200 mln euro w każdym kraju). Polska pod tym względem zajmuje dopiero 12 miejsce – mimo, że zajmujemy 5 miejsce pod względem liczby ludności w UE.

Porównanie pozycji UE i USA pod względem rozwoju generatywnej sztucznej inteligencji (źródło danych: raport Generative AI Outlook 2025)
Porównanie pozycji UE i USA pod względem rozwoju generatywnej sztucznej inteligencji (źródło danych: raport Generative AI Outlook 2025)

Hamulcowy AI: brak specjalistów

Restrykcyjne ograniczenia prawne i brak technologii to nie jedyny problem. Europie brakuje ekspertów od AI, a firmy prywatne i sektor publiczny zwlekają z wdrażaniem technologii – koło się zamyka, bo powodem jest obawa o naruszenie prawa. Nawet jeśli nie ma przeciwskazań do wdrażania modeli genAI, panuje duża ostrożność i zachowawczość na zapas.

Nie można zapomnieć o tym, że AI nadal może generować błędy i jej poprawne stosowanie wymaga wiedzy. Wiele wątpliwości budzą niejasne zasady etyki AI, zwłaszcza w ochronie zdrowia, gdzie sztuczna inteligencja już teoretycznie może diagnozować i planować leczenie pacjentów.

Raport Generative AI Outlook 2025 ostrzega też przed potencjalnym zagrożeniami, jak m.in. erozją poznawczą, czyli zanikiem umiejętności logicznego myślenia wśród młodzieży. Ale generatywna AI zostanie z nami i rozwiązaniem nie jest unikanie jej, ale zarządzanie związanym z nią ryzykiem. Dzisiejsze decyzje dotyczące wdrażania AI zadecydują o miejscu Europy w świecie zdominowanym przez rozwiązania AI napędzające kolejne technologie jak robotykę czy obliczenia kwantowe. Największe szanse eksperci widzą w adaptacji modeli open-source-owych jak LLaMA, działających lokalnie, a przez to bezpieczniejszych w stosowaniu pod względem przetwarzania danych.

ChatGPT traktujemy jak doradcę, a nawet zaufanego przyjaciela
ChatGPT traktujemy jak doradcę, a nawet zaufanego przyjaciela

Rok temu korzystaliśmy z ChatGPT i podobnych narzędzi generatywnej AI do kreatywnego tworzenia pomysłów oraz jako substytut wyszukiwarki Google. Dzisiaj sięgamy do AI, aby zorganizować sobie życie i radzić sobie z problemami emocjonalno-psychicznymi. Najważniejsze wnioski z nowego raportu Harvard Business Review.

Na początku śmialiśmy się z halucynacji, dziś ufamy bezwarunkowo

Generatywna sztuczna inteligencja obchodzi w 2025 roku dopiero trzecią rocznicę istnienia, a już narobiła sporo zamieszania. Z ChatGPT korzysta aż 180 mln osób. To zresztą pierwsza technologia na świecie, która zyskała 100 mln użytkowników w trzy miesiące. Jego największy konkurent Perplexity ma 15 mln aktywnych użytkowników, należący do Elona Muska Grok – 35,1 mln, chiński DeepSeek – 38 mln, a aplikacja AI Gemini od Google – aż 400 mln.

Na początku z generatywnej AI korzystaliśmy z ciekawości, testując, co potrafi. Kiedy miała swoją premierę, jeszcze mało kto wiedział, do czego może się przydać. Od tego czasu pojawiły się udoskonalone modele pozbawione halucynacji, nowe narzędzia do generowania grafik a nawet filmów i podcastów. W międzyczasie z ChatGPT można już rozmawiać zamiast tylko czatować. Użytkownicy znaleźli nowe pola zastosowań i coraz lepiej wiemy, gdzie genAI potrafi pomóc w życiu zawodowym, a gdzie w życiu prywatnym. Sposób, w jaki korzystamy z genAI od czasu jej premiery, dużo mówi o nas samych.

To, o co pytamy AI pokazuje nowy raport „2025 Top-100 Gen AI Use Case Report” opracowany przez Harvard Business Review. Wynika z niego, że coraz częściej sięgamy do AI, aby zrealizować konkretne zadanie oraz by zaspokoić potrzeby emocjonalne.

Z ChatGPT najczęściej korzystamy, gdy szukamy wsparcia emocjonalno-psychicznego oraz towarzystwa
Z ChatGPT chętnie korzystamy, gdy szukamy wsparcia emocjonalno-psychicznego oraz towarzystwa

Już nie Dr Google, ale Prof. ChatGPT

Najpopularniejszym zastosowaniem jest obecnie „terapia i dotrzymanie towarzystwa”. Pacjenci wpisują swoje objawy do ChatGPT, Gemini i Perplexity, aby otrzymać diagnozę oraz wskazówki zdrowotne. Gdy nie mogą dostać się na wizytę, nie stać ich na nią albo kiedy nie ufają swoim lekarzom, priorytetem jest uzyskanie porady, podczas gdy bezpieczeństwo danych schodzi na drugi plan. To pokazuje, w jakim kryzysie znajduje się ochrona zdrowia i potwierdza jedynie motywy, którymi kierują się setki milionów pacjentów szukających wcześniej pomocy u Dr Googla.

Po kilku doniesieniach o spektakularnych diagnozach chorób rzadkich, generatywna AI staje się zaufanym źródłem pierwszej opinii lekarskiej. Pacjentów przekonuje prosty język odpowiedzi, rzetelna analiza danych z różnych źródeł oraz łatwe do zrozumienia wskazówki. ChatGPT diagnozuje i odpowiada cierpliwie na pytania uzupełniające, bez pośpiechu, a do tego w sposób bardziej empatyczny niż lekarze, jak sugerują badania.

Powiązaną pozycją, która znalazła się na miejscu 10, jest zdrowy tryb życia. Zamiast płatnych aplikacji dietetycznych wystarczy zapytać o ułożenie menu na cały dzień, a generatywna AI rozpisze składniki, zrobi plan zakupów i nawet obliczy kalorie. ChatGPT poda sprawdzone wskazówki jak ćwiczyć, odżywiać się, poprawić jakość snu, zredukować stres itd. Wszystkie w formie naturalnej konwersacji i konkretnych, krótkich odpowiedzi zamiast długich artykułów.

Drugim najczęstszym zastosowaniem jest organizacja życia codziennego albo pracy. Użytkownicy pytają o sprawy prywatne jak harmonogram dnia, ułożenie planu podróży czy zwiedzania. Coraz częściej też prosimy AI o napisanie maila, sporządzenie tekstu, podsumowanie kilkudziesięciostronicowego raportu, przygotowanie kampanii reklamowej itd.

Nie ma pytania, na które AI nie miałaby odpowiedzi. Nic dziwnego, że na kolejnym miejscu w rankingu jest nauka i edukacja. Nie jest tajemnicą, że uczniowie i studenci korzystają z niej do streszczania lektur albo nawet przygotowywania prac, a dorośli – do zdobywania wiedzy w dowolnym temacie. Jak sporządzić raport finansowy? Nie ma problemu – zamiast wertowania książek, AI podsumuje najważniejsze informacje oraz zbierze fakty.

AI to nie narzędzie. To doradca, opiekun i towarzysz

Awans celu korzystania z AI w postaci „towarzystwa i terapii” z 2. miejsca w 2024 roku na 1. miejsce w 2025 roku oraz 3. pozycja (premierowa) dla „szukania celu” zaskoczyło wielu analityków. Jak wskazują autorzy raportu, pod pojęciem „terapia” kryją się zapytania dotyczące radzenia sobie z problemami i wyzwaniami psychologicznymi, a „towarzystwo” odnosi się do relacji emocjonalnych.

AI jest zawsze pod ręką, jest bezpłatna albo dostępna po niskim koszcie, i do tego jest obiektywna i nie ocenia, gdy zwracamy się z prośbą o poradę; zapewnia intymność rozmowy. Potwierdzają to też badania, jak „Assessing the Effectiveness of ChatGPT in Delivering Mental Health Support: A Qualitative Study”. Prawie 80% uczestników stwierdziło, że ChatGPT pomógł radzić sobie z objawami zaburzeń zdrowia psychicznego dzięki ćwiczeniom relaksacyjnym, uważności oraz redukcji stresu. Naukowcy stwierdzają, że „narzędzia oparte na sztucznej inteligencji, takie jak ChatGPT, mają potencjał, aby zapewnić pacjentom cenne wsparcie w zakresie zdrowia psychicznego, jeśli są stosowane w odpowiedni sposób i w ramach kompleksowego planu opieki psychiatrycznej.

Ranking 100 najpopularniejszych powodów korzystania z ChatGPT (źródło: Harvard Business Review, HBR)
Ranking 100 najpopularniejszych powodów korzystania z ChatGPT (źródło: Harvard Business Review, HBR)

AI – czy uważamy to za słuszne czy nie – pełni dla wielu rolę lekarza, podobnie jak wchodzi w rolę prawników, doradców podatkowych, programistów i architektów. Szukanie porady medycznej znalazło się w rankingu na 26 miejscu, a zdrowszy tryb życia na 10. Z kolei do kategorii „szukanie celu”, która w rankingu znalazła się po raz pierwszy, zaliczono zapytania dotyczące samorozwoju, definiowania wartości, celów zawodowych i osobistych. W setce zastosowań można znaleźć wiele innych zaskakujących wyników: wzmacnianie pewności siebie (miejsce 18), szukanie porad miłosnych (74), odkrywanie religii (89) czy wybór wina (90). Układanie planów treningowych znalazło się dopiero na 100. pozycji.

Pekka Kahri jest specjalistą ds. technologii w największym szpitalu w Finlandii, czyli HUS
Pekka Kahri jest specjalistą ds. technologii w największym szpitalu w Finlandii, czyli HUS

Szpital Uniwersytecki w Helsinkach (HUS) to największa placówka opieki zdrowotnej w Finlandii. Z Pekką Kahri, specjalistą ds. technologii w HUS, rozmawiamy o tym, jak pobudzać innowacje dzięki partnerstwom publiczno-prywatnym.

Czym zajmuje się Pan jako specjalista ds. technologii?

Pracuję w dziale strategii i rozwoju, koncentrując się na długoterminowych inicjatywach. Moje główne obowiązki obejmują identyfikowanie projektów o dużej skali, budowanie partnerstw z firmami i organizacjami, zabezpieczanie finansowania zewnętrznego dla nowych inicjatyw – często z programów Unii Europejskiej – oraz koordynowanie projektów realizowanych w kooperacji z innymi podmiotami.

To nie są klasyczne zadania działu IT, mimo, że rola „specjalisty ds. technologii” mogłaby to sugerować – nie jestem bezpośrednio zaangażowany ani w proces zamawiania, ani we wdrażanie systemów informatycznych. Zamiast tego pracuję nad przygotowaniem podstaw dla innowacji, zwłaszcza takich, których jeszcze nie ma na rynku. Dlatego w moich kompetencjach jest łączenie zespołów klinicznych, ekspertów IT i partnerów zewnętrznych w celu wspólnego opracowywania nowych podejść do świadczenia opieki i zapewnienia, że to, co budujemy, naprawdę spełnia potrzeby kliniczne.

A konkretnie? W jakiego rodzaju projekty jest Pan zaangażowany?

Obecnie prowadzimy duży projekt finansowany przez UE, którego istotą jest współpraca w zakresie wymiany danych pomiędzy szpitalami dziecięcymi w całej Europie. To wymaga koordynacji z naszym oddziałem pediatrii, pięcioma szpitalami z innych państw i pięcioma firmami technologicznymi. Moim zadaniem jest zapewnienie, że ta kooperacja żyje, a projekt realizowany jest zgodnie z planem. Ale najważniejsze jest zagwarantowanie, by udane projekty na stałe zostały wchłonięte przez szpital po zakończeniu początkowego finansowania. Odpowiadam także za to, aby na bieżąco skanować organizację w poszukiwaniu nowych pomysłów i potrzeb oraz przekuwać je w rzeczywistość.

HUS sięga w tym celu do partnerstw publiczno-prywatnych. Dlaczego są one tak ważne?

Szpitale to centra wiedzy medycznej, które jednak nie mają wiedzy potrzebnej do opracowywania i wdrażania zaawansowanych rozwiązań cyfrowych. Dlatego współpraca z partnerami prywatnymi – którzy mają odpowiednie doświadczenie – jest po prostu niezbędna.

Pracując razem, wspólnie tworzymy rozwiązania, które są lepiej dostosowane do rzeczywistych potrzeb klinicznych, zamiast po prostu kupować gotowe technologie nie zawsze pasujące do naszego kontekstu działania. Branża prywatna wnosi wiedzę techniczną i biznesową, a my zapewniamy ekspertyzę kliniczną. To gwarantuje, że innowacje są praktyczne i doskonałe technologicznie.

Sieć HUS obsługuje 1,4 miliona wizyt ambulatoryjnych i 500 000 wizyt szpitalnych rocznie
Sieć HUS obsługuje 1,4 miliona wizyt ambulatoryjnych i 500 000 wizyt szpitalnych rocznie (zdjęcie: CC BY-SA 4.0)

Jak ta współpraca wygląda w praktyce?

Można ją podzielić na kilka obszarów. Na poziomie politycznym mamy stałą radę doradczą z przedstawicielami branży, która spotyka się trzy do czterech razy w roku pod przewodnictwem dyrektora szpitala. Organ ten omawia strategiczne tematy. Na poziomie operacyjnym prowadzimy konkretne programy oparte na umowach współpracy. W ich ramach firmy i zespoły kliniczne uczestniczą w warsztatach i prezentacjach w celu zidentyfikowania nowych możliwości współpracy.

Pomysły pochodzą od klinicystów, którzy chcą rozwiązać konkretny problem, albo od firm, które zwracają się do nas z nową technologią lub prototypem. W ramach szpitala mamy też struktury odpowiedzialne za obsługę badań klinicznych i ocenę nowych urządzeń lub systemów IT.

Czyli innowacja potrzebuje zarówno strategicznego przywództwa i oddolnej inicjatywy.

Zdecydowanie. Odgórnie, konieczne jest strategiczne zobowiązanie kierownictwa szpitala do współpracy z partnerami prywatnymi. Jeśli chodzi o podejście oddolne, polegamy na zapale i ambicji poszczególnych klinicystów i ich zespołów, zachęcając ich do zgłaszania pomysłów i potrzeb. Kiedy te dwie siły spotykają się, rezultatem jest silna i zrównoważona innowacja. Aktywnie szukamy pomysłów, oceniamy je na podstawie kryteriów strategicznych i praktycznych, a następnie przydzielamy środki i zasoby tym, którzy chcą je wdrożyć do praktyki.

Mógłby Pan podać jakiś przykład projektu publiczno-prywatnego w HUS?

Jednym z nich jest inicjatywa skupiająca się na ocenie nowych leków na nowotwory. Wiele z nich wchodzi na rynek z ograniczonymi dowodami na skuteczność w rzeczywistych populacjach pacjentów. Rozpoczęliśmy projekt z pięcioma szpitalami onkologicznymi w całej Europie, we współpracy z firmami technologicznymi takimi jak Siemens Healthineers i IQVIA. Siemens dostarcza rozwiązania sztucznej inteligencji do pomiaru progresji choroby na podstawie tomografii komputerowej, podczas gdy IQVIA oferuje narzędzia do przetwarzania języka naturalnego w celu wyodrębnienia ustrukturyzowanych informacji z notatek klinicznych. Celem jest wykorzystanie danych generowanych przez szpitale do oceny skuteczności nowych leków, poprawy wykorzystania danych oraz wspierania decyzji regulacyjnych i oceny technologii medycznych.

Innym przykładem są prace nad Europejską Przestrzenią Danych Zdrowotnych (European Health Data Space, EHDS). Finlandia od dawna ma przepisy dotyczące wtórnego wykorzystania danych zdrowotnych, ale współpraca transgraniczna nadal pozostaje dużym wyzwaniem. Dlatego badamy podejście oparte na tzw. federacji danych. Polega ono na dostępie do danych z wielu różnych źródeł (szpitali) i wyszukiwaniu ich, tak jakby były przechowywane w jednej, zunifikowanej bazie danych. Takie podejście pozwala wyciągać wnioski z danych z różnych szpitali bez scalania i przenoszenia wrażliwych baz.

Szpital Uniwersytecki w Helsinkach (Helsinki University Hospital, HUS)
HUS: 23 szpitale
Liczba pracowników: 21 000, w tym 2500 lekarzy
Zakres świadczonych usług: 1,4 miliona wizyt ambulatoryjnych i 500 000 wizyt szpitalnych rocznie
Populacja: HUS obsługuje ponad 1,6 mln mieszkańców z 24 gmin
HUS Data Lake: integruje dane z ponad 100 systemów informacji o pacjentach i rejestrów jakości, dostarczając rzeczywiste dane do badań i opieki nad pacjentami

Tematem nr 1 w ochronie zdrowia jest AI. W jaki sposób HUS podchodzi do wdrażania sztucznej inteligencji w praktyce klinicznej?

Już od jakiegoś czasu wykorzystujemy AI, w szczególności uczenie maszynowe. Niektóre aplikacje wyszły poza fazę pilotażową i są obecnie w fazie produkcyjnej, zwłaszcza te w zakresie obrazowania medycznego. Następnym krokiem jest zidentyfikowanie przypadków zastosowań klinicznych, w których AI zapewnia największą wartość w stosunku do wymaganych inwestycji.

Pamiętajmy że budżety na IT są mocno ograniczone, więc musimy być selektywni. Sztuczna inteligencja potrzebuje wysokiej jakości danych, dlatego dużo uwagi przywiązujemy do tworzenia porządnej infrastruktury danych. Tutaj naszym celem jest, aby lekarze widzieli wymierne korzyści z narzędzi cyfrowych i mieli motywację do gromadzenia wysokiej jakości danych.

Nowy oddział dziecięcy Szpitala Uniwersyteckiego w Helsinkach (zdjęcie: HUS)
Nowy oddział dziecięcy Szpitala Uniwersyteckiego w Helsinkach (zdjęcie: HUS)

Określa Pan swoją pracę w charakterze pomostu pomiędzy pomysłem na innowację a jej wdrożeniem. Czy każdy szpital powinien mieć w swojej strukturze osobę odpowiedzialną za rozwój technologii?

Innowacje często przepadają przez sito tradycyjnych struktur szpitalnych, bo szpital ma jasno określone zadania i struktury organizacyjne. Często określam się „wolnym agentem” – mogę realizować działania, które nie są twardo zdefiniowane, ale mają duży potencjał. Jeśli szpitale nie mają osoby, która aktywnie pracuje nad innowacjami od wewnątrz, ryzykują, że rozwiązania zostaną opracowane gdzie indziej i narzucone im później z góry. Dedykowana rola dla rozwoju technologii i innowacji sprawia, że szpitale napędzają zmiany od środka.

Jak wyobraża Pan sobie szpital przyszłości, powiedzmy za pięć do dziesięciu lat?

Transformacja cyfrowa polega na przekształceniu całego sposobu realizacji opieki. Nie chodzi tylko o technologię, ale o przemyślenie klinicznych przepływów pracy, zaangażowanie pacjentów i zespołów klinicznych. Nowe narzędzia, takie jak AI i generatywna AI, mogą pomóc lekarzom podsumować i zinterpretować duże zbiory informacji. Ale aby się to stało, zmiana musi być napędzana przez zespoły kliniczne. Najważniejsze jest eksperymentowanie – wprowadzanie małych zmian i monitorowanie, czy się sprawdzają. Jeśli tak, kolejnym krokiem jest ich skalowanie. Jestem pewien, że za kilka lat będziemy mieli do czynienia z dużo większą integracją narzędzi cyfrowych, wykorzystaniem danych i kulturą ciągłego doskonalenia.

Lekarz z goglami, które rozpoznają zwartość fiolek i strzykawek (zdjęcie: David Jaewon Oh, NBC News)
Lekarz z goglami, które rozpoznają zwartość fiolek i strzykawek (zdjęcie: David Jaewon Oh, NBC News)

Zespół naukowców z Uniwersytetu Waszyngtońskiego (USA) opracował system AI ostrzegający przed błędami podawania leków. Model identyfikuje i oznacza zawartość fiolek i strzykawek, a lekarz lub pielęgniarka widzą na bieżąco wskazówki dzięki goglom rozszerzonej rzeczywistości.

Błędy medyczne z pośpiechu

Błędy w podawaniu leków są najczęściej zgłaszanymi krytycznymi zdarzeniami w anestezjologii i najczęstszą przyczyną poważnych błędów medycznych na oddziale intensywnej terapii. Szacuje się, że od 5% do 10% podań leków jest obarczonych błędami. 1,2 miliona pacjentów rocznie (dane z USA) doświadcza zdarzeń niepożądanych w wyniku nieprawidłowego podania leków w zastrzykach.

Najczęstsze dotyczą zamiany strzykawek i fiolek (ang.: vial swap errors) i mają miejsce, kiedy lekarz musi przenieść lek z fiolki do strzykawki, a następnie podać pacjentowi. 20% tego rodzaju błędów polega na wybraniu niewłaściwej fiolki lub nieprawidłowym oznaczeniu strzykawki. Kolejne 20% błędów występuje, gdy lek jest prawidłowo oznaczony, ale źle podany.

Dotychczas stosowane środki bezpieczeństwa, takie jak kody kreskowe na fiolkach, nie są dostatecznie skuteczne. Na salach operacyjnych, oddziałach intensywnej terapii i w medycynie ratunkowej – kiedy zdrowie lub życie pacjenta są zagrożone – lekarze muszą działać szybko i czasami pomijają krok skanowania kodów.

AI pokazuje nazwę leku przed oczami

Naukowcy postanowili stworzyć łatwiejszy w użyciu system oparty na noszonej na głowie kamerze GoPro. W połączeniu z AI, potrafi on rozpoznawać zawartość cylindrycznych fiolek i strzykawek, wyświetlając ostrzeżenie przed podaniem leku pacjentowi.

Szkolenie modelu trwało kilka miesięcy. Badacze zebrali materiał wideo przedstawiający 418 przypadków pobierania leków przez 13 anestezjologów na salach operacyjnych o różnym wyposażeniu i oświetleniu. Nagrania przedstawiały lekarzy posługujących się fiolkami i strzykawkami z wybranymi lekami. Fragmenty nagrań zostały następnie zarejestrowane, a zawartość strzykawek i fiolek oznaczono w celu przeszkolenia modelu w zakresie rozpoznawania zawartości i pojemników.

Nazwy leków w ampułkach i strzykawkach wyświetlają się przed oczami lekarza lub pielęgniarki (zdjęcie: UW Medicine)
Nazwy leków w ampułkach i strzykawkach wyświetlają się przed oczami lekarza lub pielęgniarki (zdjęcie: UW Medicine)

System wideo nie odczytuje bezpośrednio napisów na każdej fiolce, ale skanuje inne wizualne markery: rozmiar i kształt fiolki i strzykawki, kolor nakrętki fiolki, rozmiar nadruku na etykiecie. Szkolenie modelu okazało się sporym wyzwaniem, ponieważ osoba na sali operacyjnej często trzyma strzykawkę i fiolkę w taki sposób, że nie widać jej w całości, a niektóre litery są zasłonięte przez dłonie.

Prawie 100% dokładność

Efekt okazał się zaskakująco dobry. W przeprowadzonych testach, AI osiągnęła dokładność 99,6% w wykrywaniu błędów związanych z zamianą fiolek z lekami. Jak mówi dr Kelly Michaelsen, większość leków używanych przez anestezjologów to wciąż ta sama grupa 10–20 substancji. Ale kiedy sytuacja na sali operacyjnej robi się nerwowa, nietrudno o pomyłki. Wówczas AI może być drugą paru oczu, szybko analizując, czy ampułka, po którą sięga lekarz, jest właściwa.

Naukowcy już planują rozbudowę systemu o umiejętność rozpoznawania objętości leku w strzykawce, co pomoże uniknąć błędów dawkowania, zwłaszcza u dzieci. W przyszłości, AI może też wesprzeć podawanie leków doustnych w warunkach oddziałowych, gdzie pacjenci często przyjmują wiele różnych tabletek. System czeka obecnie na zatwierdzenie przez Agencję ds. Żywności i Leków (FDA), by mogło zostać wprowadzone do użytku klinicznego.

Mały klips słuchający rozmówi i obserwujący otoczenie? Nowe urządzenie AI od OpenAI ma być technologią "jakiej nie widział świat"
Mały breloczek słuchający rozmów i obserwujący otoczenie? Nowe urządzenie AI od OpenAI ma być technologią „jakiej nie widział świat” (zdjęcie: wizualizacja własna)

To już nie tylko plotki. Coraz więcej informacji potwierdza, że OpenAI – twórca ChatGPT – pracuje nad przełomowym urządzeniem ubieralnym, które stanie się osobistym asystentem AI każdego człowieka. Czy ChatGPT zyska fizyczną formę?

Co wiemy o tajemniczym urządzeniu OpenAI?

Kiedy w maju 2025 roku szef OpenAI Sam Altman ogłosił przejęcie hardware’owego start‑upu io za niebagatelną kwotę 6,5 mld USD, było wiadomo, że to strategiczny krok. Io to mała firma założona przez Jony Ive’go, brytyjskiego designera, który odpowiadał m.in. za futurystyczny wygląd iPhone’ów. Teraz Ive pełni rolę głównego architekta wzornictwa w OpenAI i obiecuje stworzyć „najfajniejszy produkt technologiczny, jaki kiedykolwiek powstał”.

Z dotychczasowych przecieków wynika, że urządzenie będzie wielkości pendrive’a lub pudełka nici dentystycznych, bez ekranu, ale za to wyposażone w mikrofony, kamery i czujniki środowiskowe. Ma działać w trybie ciągłym, rozpoznawać kontekst otoczenia i komunikować się z użytkownikiem.

Altman twierdzi, że to będzie „trzeci podstawowy przedmiot” każdej osoby, obok już szeroko używanych technologii jak laptop i smartfon, który „położymy na biurku lub wrzucimy do kieszeni ”. Premiera nie nastąpi jednak wcześniej niż w 2026 r. W pierwszym etapie na rynek ma trafić 100 mln urządzeń AI.

Ive jest znany z minimalizmu technologicznego. To co na pewno wiemy, to że nie jest ani zwolennikiem okularów rozszerzonej rzeczywistości (AR), ani urządzeń ubieralnych. Zresztą historia pokazuje, że nie mają one na razie szans na sukces komercyjny. Przykładem jest AI Pin (Humane), czyli przypinany do ubrania kwadratowy klips słuchający i obserwujący otoczenie. Po niespełna roku od premiery innowacja zniknęła z rynku. Pin AI to przykład, że sama nowość nie gwarantuje sukcesu. Technologię krytykowano za krótki czas pracy, przegrzewanie się, wysoką cenę i sposób komunikacji – użytkownik musiał rozmawiać z urządzeniem, co było niekomfortowe w miejscach publicznych.

Jak asystent AI pomoże zadbać o zdrowie?

Kluczowe dla funkcjonalności przekraczającej zdolności najlepszych smartfonów będą wbudowane sensory: od mikrofonów do serii kamer śledzących każdy ruch. Dzięki nim urządzenie ma „rozumieć” otoczenie człowieka. Według serwisu Design News, możliwe jest wykorzystanie tzw. przewodnictwa kostnego, aby urządzenie przekazywało informacje w niesłyszalny dla osób postronnych sposób.

Altman chce zbudować wokół urządzenia ekosystem usług, aby nie był to tylko „pusty bryloczek”, coś na zasadzie ekosystemu aplikacji w smartfonie.

Mnogość sensorów oraz najnowsze osiągnięcia w dziedzinie AI w diagnozie chorób na podstawie nowych biomarkerów jak ruchy czy mowa dają nadzieję, że gadżet będzie pełnił rolę osobistego asystenta zdrowia.

Przykładowo, mikrofony i czujniki akustyczne mogą analizować charakter kaszlu, chrapania a nawet drżenia głosu, wykrywając wczesne objawy infekcji dróg oddechowych lub zaburzeń neurologicznych. Kamera może na bieżąco oceniać tempo chodu, ostrzegając przed ryzykiem upadku u seniorów.

Obserwując otoczenie, breloczek będzie miał dostęp do danych środowiskowych jak poziom oświetlenia i hałasu, sugerując zmianę otoczenia osobom z migreną lub nadwrażliwością sensoryczną. Na podstawie obserwacji stylu życia i zachowania, AI mogłaby proponować np. modyfikację diety oraz obliczać ryzyko takich chorób jak Alzheimer albo cukrzyca. Zintegrowane z elektroniczną dokumentację medyczną sprawiłoby, że dane o pacjencie byłyby zbierane w czasie rzeczywistym, a nie tylko podczas wizyty lekarskiej i w ramach badania laboratoryjnego. To otwiera zupełnie nową erę medycyny prewencyjnej.

Szczątkowe informacje na temat tajemniczego projektu to ze strony OpenAI sprytne zagranie marketingowe mające na celu zwiększyć wartość rynkową firmy. Sam Altman ani nie potwierdza, ani nie zaprzecza spekulacjom prasowym i przeciekom. Czy za 1-2 lat na rynek trafi kieszonkowe „centrum dowodzenia” oparte na najnowszych modelach GPT, czyli asystent AI uwolniony od ograniczeń komputera? Tego nie wiemy na 100%, ale szanse są duże.

W nowym wydaniu OSOZ Statystyki m.in. jak ceny leków i nowe marki wpływają na wartość rynku farmaceutycznego oraz analiza sprzedaży leków stosowanych w menopauzie w latach 2002-2024.

OSOZ Statystyki 7/2025

W numerze 7/2025 OSOZ Statystyki:

Jak cena leków wpływa na wartość rynku farmaceutycznego?

Cena leków refundowanych może mieć ujemy wpływ na wzrost rynku farmaceutycznego. Z kolei przy lekach nierefundowanych na receptę cena też ma małe znaczenie (16% wzrostu rynku), a głównymi determinantami są nowe leki (nowe marki i SKU), które są zwykle droższe, odpowiadając aż za 70% wzrostu wartości tego rynku.

Czytaj dalej 👉

Sprzedaż leków stosowany w menopauzie 2002-2024

Na przestrzeni ostatnich 20 lat, sprzedaż leków stosowanych w łagodzeniu objawów menopauzy wzrosła z 3,5 mln opakowań rocznie w 2004 roku do 4,7 mln w 2024 roku, czyli o 34%. Ten przyrost jest znacznie szybszy niż wzrost liczby Polek w wieku menopauzy. Może to świadczyć o tym, że kobiety coraz częściej sięgają do po środki z tej grupy. Choć zainteresowanie terapią hormonalną utrzymuje się na poziomie ok. 4% kobiet, w ofercie znajduje się wiele innych środków, w tym naturalnych suplementów diety. Za popytem idzie rosnąca oferta. W 2004 roku na półkach aptecznych było 46 różnych środków stosowanych w przekwitaniu, a w 2024 roku prawie 3 razy więcej – 140. Dobrą informacją jest w miarę stabilna cena.

Czytaj dalej 👉

Ponadto w numerze:

Archiwalne numery czasopisma OSOZ Statystyki
Jolanta Sobierańska-Grenda, Prezes Zarządu „Szpitali Pomorskich”, zastępuje na stanowisku Ministra Zdrowia Izabelę Leszczynę, która kierowała resortem zdrowia przez 1,5 roku
Jolanta Sobierańska-Grenda, Prezes Zarządu „Szpitali Pomorskich”, zastępuje na stanowisku Ministra Zdrowia Izabelę Leszczynę, która kierowała resortem zdrowia przez 1,5 roku

Jolanta Sobierańska-Grenda, Prezes Zarządu „Szpitali Pomorskich” to nowa minister zdrowia. Co sądzi o cyfryzacji ochrony zdrowia? Przypominamy jej niedawną wypowiedź dla czasopisma OSOZ.

W skrócie: 7 opinii Jolanty Sobierańskiej-Grendy o e-zdrowiu

1. Polska jest liderem cyfryzacji usług medycznych. Polska wyróżnia się na tle Europy pod względem wdrożeń takich rozwiązań jak e-recepty, e-skierowania czy portale pacjenta, co przekłada się na rosnące zainteresowanie cyfrowymi narzędziami w placówkach ochrony zdrowia.

2. Ewolucyjny, a nie rewolucyjny model wdrażania sprawdza się najlepiej. Sukces digitalizacji wynika z etapowego wprowadzania usług w ramach centralnego systemu, co umożliwia lepsze przygotowanie technologiczne i organizacyjne placówek.

3. W cyfryzacji kluczowe są nowe projekty krajowe i unijne. W 2025 roku kluczowe będą projekty takie jak Europejska Przestrzeń Danych Zdrowotnych, rozwój usług telemedycznych, centralnej e-rejestracji oraz inwestycje w cyberbezpieczeństwo.

4. Sektor zdrowia stoi przez wyzwaniami demograficznymi i finansowymi. Starzejące się społeczeństwo i niedobór specjalistów, a także niepewność finansowania ze strony NFZ, wymagają wdrażania cyfryzacji z uwzględnieniem jakości opieki i efektywności systemowej.

5. Potrzebujemy regulacji prawnych dotyczących AI. Choć sztuczna inteligencja (AI) ma ogromny potencjał w diagnostyce i leczeniu, jej szersze wykorzystanie w Polsce jest ograniczane przez brak krajowych regulacji, mimo istnienia unijnego AI Act.

6. Placówki zdrowia powinny stawiać na infrastruktury IT i systemów analizy danych. Szpitale Pomorskie inwestują w nowoczesne systemy klasy CIS, robotykę medyczną, diagnostykę obrazową oraz rozwiązania do długoterminowego przechowywania i przetwarzania danych.

7. Cyfryzacja nie może wykluczać. Nadal istnieją istotne bariery cyfryzacji, jak brak interoperacyjności systemów czy ryzyko wykluczenia cyfrowego osób starszych. Te kwestie powinny być priorytetowe w cyfryzacji na najbliższe lata.


Priorytetem centralna e-rejestracja

Polska na tle innych krajów Europy jest jednym z liderów w zakresie cyfryzacji sektora usług medycznych, co ma swoje odniesienie m.in. we wzroście zainteresowania placówek medycznych elektronicznymi narzędziami zapewniającymi dostęp do danych zdrowotnych, portali pacjenta, e-recept, e-skierowań itd.

Jako sukces procesów digitalizacji ochrony zdrowia można uznać stopniowy, a nie rewolucyjny sposób wdrażania kolejnych usług elektronicznych w ramach centralnego systemu ochrony zdrowia. Takie podejście pozwala zarówno placówkom leczniczym, jak i dostawcom technologii na wypracowanie optymalnych ścieżek wdrożeń. Mocno oczekiwanym rozwiązaniem jest będąca obecnie w trakcie pilotażu usługa centralnej e-rejestracji. Ministerstwo Zdrowia określiło ramy czasowe etapów realizacji usługi, która dla wszystkich zakresów świadczeń w całej Polsce planowana jest dopiero na rok 2029.

Z zadowoleniem przyjmowane są również prowadzone już prace związane z Europejską Przestrzenią Danych Zdrowotnych, w swoim założeniu równie mocno powiązaną z takimi zagadnieniami jak wykorzystanie sztucznej inteligencji w diagnostyce oraz bezpieczeństwo i odporność systemów/danych (implementacja dyrektywy NIS2).

Stawiam na rozwój cyberbezpieczeństwa i telemedycynę

Oczywiście w tak skomplikowanym środowisku, ważną kwestią zawsze pozostaje równowaga pomiędzy innowacyjnością, a dbałością o pacjenta i personel, jakością świadczonych usług, zwłaszcza w obliczu obaw o płynność finansowania Narodowego Funduszu Zdrowia. Równie istotny jest trend demograficzny Polski – zarówno w odniesieniu do starzenia się naszego społeczeństwa, jak i w odniesieniu do rynku pracowniczego, gdzie zauważalny jest coraz mniejszy zasób specjalistów.

Rok 2024 w perspektywie rozwoju usług elektronicznych Szpitali Pomorskich Sp. z o.o., to czas w dużej mierze finalizowania poważnego wdrożenia polegającego na wymianie informatycznych systemów szpitalnych (w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego – projekt wojewódzki „Pomorskie e-Zdrowie”), zaangażowania się w nowe wyzwania w zakresie budowy kompetencji Regionalnego Centrum Medycyny Cyfrowej (grant ABM), wdrożeń z zakresu podniesienia poziomu cyberbezpieczeństwa i ciągłości działania dla infrastruktury oraz systemów szpitalnych, rozwoju usług telemedycznych oraz centralnej rejestracji telefonicznej.

Prowadzimy również prace koncepcyjne dla przyszłych wdrożeń IT, jednak z założeniem montażu finansowego wykorzystującego dostępność środków zewnętrznych (KPO, FEP).

AI ma duży potencjał, ale brakuje regulacji dla ochrony zdrowia

Swoją przewagę technologiczną w 2025 r. chcemy w dalszym ciągu budować na stosowaniu w działalności podstawowej narzędzi wspomagających kliniczne procesy leczenia (np. rozwiązania systemowe klasy CIS, rozwiązania analizy danych klinicznych), rozwój robotyki medycznej, poszerzenie palety narzędzi diagnostyki oraz nowych metod leczenia (PET-CT). W niektórych z tych obranych priorytetów rozwoju pojawiają się założenia wspomagania w oparciu o metody uczenia maszynowego oraz sztucznej inteligencji.

Cały czas jednak oczekujemy na polskie regulacje dotyczące wykorzystania sztucznej inteligencji w medycynie, pomimo obowiązywania już rozporządzenia AI Act. Ważną ścieżką rozwoju, która jest brana pod uwagę w przypadku „Szpitali Pomorskich”, jest możliwość skupienia się na cyfryzacji zmierzającej w kierunku „wirtualnej diagnostyki wstępnej” naszych pacjentów, chociażby w celu przyspieszenia procesu leczenia.

Innym istotnym aspektem rozwojowym z zakresu IT stającym przed placówkami szpitalnymi naszej spółki jest i będzie rozwój systemów gromadzenia i archiwizacji danych przetwarzanych w naszych systemach informatycznych. Stale rosnący wolumen danych (repozytoria EDM, diagnostyczne dane obrazowe, dane analityczne, kadrowe i finansowe) stawia przed nami w kolejnym roku zadanie znalezienia i wdrożenia zintegrowanego środowiska składowania długoterminowego danych, którego celem ma być z jednej strony otwarcie na ich masowe przetwarzanie dla celów badawczych i statystycznych, a z drugiej bezpieczne ich archiwizowanie.

Od lewej: Anna Kupiecka, Magdalena Kardynał, Ewelina Chawłowska, Ewa Wolińska, Agnieszka Kępińska-Sadowska, Artur Olesch (zdjęcie: IMPACT CEE)

Podczas Impact 2025 w Poznaniu wzięliśmy udział w debacie o tym, jak Polacy dbają o własne zdrowie w erze szeptanych recept na zdrowie z mediów społecznościowych, niezweryfikowanych aplikacji zdrowotnych, półek aptecznych pełnych suplementów diety i cudownych środków na odchudzanie. Wniosek: self-care został zepchnięty do kategorii dobra luksusowego, a profilaktyka przeżywa kryzys.

Fakty są alarmujące: Częściej niż nasi zachodni sąsiedzi umieramy na raka – nie dlatego, że mamy gorszy sprzęt albo gorszych lekarzy, ale dlatego że do doktora idziemy jak jest już źle, bo „lepiej nie wiedzieć”. Z bezpłatnych badań profilaktycznych korzystamy rzadko. Na grypę szczepi się w Polsce 0,8% osób w wieku 65+, podczas gdy w Szwecji to 69% seniorów. Tylko 45% Polaków ufa lekarzom – to jeden z najniższych wskaźników w Europie. Przykładowo, w Hiszpanii – prawie dwa razy więcej. Na zdrowiu znamy się lepiej niż naukowcy, a generacja Z uczy się profilaktyki z TikToka. Z 21 mln osób z wysokim poziomem cholesterolu skutecznie leczy się 6%, bo słowo „statyny” kojarzy nam się bardziej z trucizną niż lekarstwem. Zdrowotna Polska A pije smoothie ze szpinaku i kurkumy oraz mierzy aktywność fizyczną w smartwatchu, a Polska B nawet nie wie jak zadbać o zdrowie albo nie ma na to czasu i pieniędzy.

W jakim stanie jest self-care w czasie, gdy aby schudnąć wystarczy zastrzyk a medyczni influencerzy w internecie mają większy wpływ na nasz styl życia niż lekarze?

O tym Artur Olesch (czasopismo OSOZ) rozmawiał podczas IMPACT w Poznaniu z Agnieszką Kępińską-Sadowską (Haleon), Ewą Wolińską (Roche), Eweliną Chawłowską (Uniwersytet Medyczny w Poznaniu), Magdaleną Kardynał (Fundacja OmeaLife) oraz Anną Kupiecką (Fundacja Onkocafe).


Kiedyś mówiło się po prostu „profilaktyka”, dzisiaj to profilaktyka, self-care czyli samo-opieka, well-being, longevity, świadomy styl życia itd. Tam samo jak pojęcia, zmieniły się zasady. Kiedyś profilaktyka to było 8 godzin snu, mycie zębów dwa razy dziennie, jedzenie owoców i warzyw, ruch. A dzisiaj to odpowiednie nawodnienie organizmu, suplementacja diety, śledzenie w inteligentnym zegarku jakości snu, redukcja stresu przez medytację, unikanie ekspozycji na mikroplastik i tak dalej. Można się pogubić. Czym jest, a czym nie jest self-care?

Ewelina Chawłowska: Self-care to dbałość o siebie we wszystkich aspektach zdrowia, czyli zgodnie z definicją WHO – o dobrostan fizyczny, psychiczny, społeczny oraz duchowy. Wspomniał Pan o profilaktyce. Self-care i profilaktyka to pojęcia, które się zazębiają, ale nie są tożsame. Profilaktyka to pojęcie, które odnosi nie tylko do nas indywidualnie, ale też do całej populacji, są to np. programy działań i badań profilaktycznych. Profilaktyka ma też konkretny kierunek, a mianowicie zajmuje się zapobieganiem chorobom oraz ich skutkom. Self-care jest tutaj obszarem o szerszym zakresie, podobnym do promocji zdrowia, bo dotyczy nie tylko zapobiegania chorobom, ale zwiększania czy podwyższania naszego potencjału zdrowotnego, inwestowania w zdrowie i poprawiania jakości życia.

Anna Kupiecka: Self-care to pojęcie, które w ostatnich latach bardzo się rozpowszechniło – mówimy o zdrowym jedzeniu, ćwiczeniach, medytacji, dobrym śnie. I to wszystko jest potrzebne. Ale z mojej perspektywy, self-care to coś więcej – to konkretne decyzje, które mogą uratować nam życie.

Dbanie o siebie nie kończy się na smoothie i aplikacji śledzącej sen. To także regularne badania profilaktyczne: mammografia, cytologia czy badanie HPV DNA, które od niedawna jest w programie profilaktyki rsm. Niestety, dane pokazują, że jako kobiety wciąż zbyt rzadko z tych narzędzi profilaktycznych korzystamy. Choć deklarujemy, że dbamy o siebie, to w praktyce często paraliżuje nas lęk przed diagnozą. I ten lęk sprawia, że omijamy najważniejsze elementy profilaktyki.

Self-care to odwaga. Dlatego mówię o tym głośno: badajmy się. Róbmy to dla siebie, ale też dla innych kobiet – jako matki, córki, siostry, przyjaciółki. Nasza postawa ma ogromną moc społeczną. Wzajemne motywowanie się, wspieranie się w profilaktyce, to coś, co może stać się ruchem narodowym, który realnie zmienia zdrowie społeczeństwa.

Bo prawdziwe self-care to odpowiedzialność – za siebie i innych.

Ewa Wolińska: Self-care to w mojej ocenie po prostu dbanie o zdrowie, regularne badanie się. Nie w strachu – „czy coś nieprawidłowego wykryjemy”, ale w przekonaniu, że badamy się po to, by upewnić się, że jesteśmy zdrowe. W tym pojęciu mieści się profilaktyka, w której w naszym kraju mamy jeszcze sporo do nadrobienia. Dlaczego? Tylko 1 na 3 uprawnione Polki bada się w ramach profilaktyki mammograficznej, a 1 na 10 wykonuje badania profilaktyczne w kierunku raka szyjki macicy. Gdy dodamy do tego, że mammografia dla kobiet w wieku 45–74 lat jest bezpłatna, a w większości placówek medycznych na badanie można umówić się z dnia na dzień, to zasadnicze pytanie brzmi: właściwie co poszło nie tak? W obliczu starzejącego się społeczeństwa, ogromnej luki w zdrowiu kobiet i niedoborów finansowych w systemach opieki zdrowotnej na całym świecie – wszyscy musimy zacząć od podstaw self-care, wzmacniając profilaktykę i prewencję. Zwłaszcza, że w Europie populacja osób w wieku 65+ wzrośnie w ciągu najbliższych 25 lat z 90,5 miliona z początku 2019 roku do blisko 130 milionów (129,8 miliona) do 2050 roku. Strategia „lepiej zapobiegać niż leczyć” wydaje się najprostszą i w zasadzie jedyną racjonalną.

Agnieszka Kępińska-Sadowska: Jestem entuzjastką jak najszerszej definicji self-care, w rozumieniu świadomego i odpowiedzialnego dbania o zdrowie. Wszystko, co naszemu zdrowiu służy, jest poparte danymi czy skonsultowane z ekspertem, to będzie profilaktyka. Zdrowie dziś zaczyna się w domu, w szkole, zaczyna się od stylu życia, nawyków, zaczyna w aptece, w gabinecie lekarskim – i ważne, aby profilaktyki nie stawiać w kontrze do leczenia. Ważniejszy niż definicja jest cel self-care, bo on nas łączy, czyli co wspólnie możemy robić, abyśmy byli zdrowsi.

Według dostępnych danych, 3,8 mln Polaków nie myje zębów, w ostatnim sezonie na grypę zaszczepiło się 1,7 mln Polaków – to jeden z najniższych wskaźników w Europie – do lekarza chodzimy statystycznie 8,6 razy w roku – to z kolei jeden z najwyższych wskaźników w Europie. Jako przedstawicielka firmy działającej globalnie na rynku produktów do samoleczenia, czy Polacy wiedzą jak dbać samodzielnie o swoje zdrowie? I dlaczego nadal mamy tak duże zaległości w stosunku do krajów Europy zachodniej?

Agnieszka Kępińska-Sadowska: Polacy lubią leczyć się sami. Niestety nadal, zamiast korzystać z porad farmaceutów, szczególnie w przypadku drobnych dolegliwości, wybieramy dr Google a tam sporo dezinformacji – walka z nią jest warta wszelkich nakładów. 8 na 10 Europejczyków chce lepiej dbać o swoje zdrowie, ale tylko 2 na 10 wie jak to robić. Co nam te dane mówią? Że budowanie świadomości prozdrowotnej nigdy nie było tak ważne jak dziś. Aż 87% z nas nie wie jak prawidłowo myć zęby, co wynika z najnowszych badań Haleon. Płuczemy jamę ustną po szczotkowaniu, wypłukując fluor i inne cenne składniki pasty, a to błąd, bo nie wnikną w szkliwo. Dziś jest czas, aby przejść od słów do czynów i nie przekonywać przekonanych tylko stawiać na szerokie partnerstwo publiczno-prywatne nastawione na prewencję – zanim będzie potrzebna interwencja, w duchu lepiej zapobiegać niż leczyć.

Zaniedbań w profilaktyce często żałujemy dopiero wtedy, gdy zachorujemy. Co słyszy Pani od kobiet, które otrzymały diagnozę raka piersi? Co zrobić, aby ludzie się przebudzili i zaczęli dbać o siebie zamiast tkwić w przekonaniu, że od zdrowia jest lekarz i system zdrowia?

Agnieszka Kępińska-Sadowska: Zdrowie zaczyna się w domu, w szkole; zaczyna się od stylu życia, nawyków; zaczyna w aptece, w gabinecie lekarskim
Agnieszka Kępińska-Sadowska: Zdrowie zaczyna się w domu, w szkole; zaczyna się od stylu życia, nawyków; zaczyna w aptece, w gabinecie lekarskim (zdjęcie: IMPACT CEE)

Magdalena Kardynał: To niezwykle trafne spostrzeżenie, że często dopiero diagnoza choroby budzi nas z letargu. Jako ekspertka Fundacji OmeaLife, na co dzień spotykam się z kobietami, które doświadczyły raka piersi i mogę potwierdzić, że ich historie są niezwykle poruszające i pełne refleksji.

Kiedy rozmawiam z kobietami, które otrzymały diagnozę raka piersi, często słyszę słowa pełne żalu, ale też niezwykłej siły. Prawie każda z nich wspomina o tym, jak bardzo żałuje, że wcześniej nie zwracała większej uwagi na swoje ciało. „Gdybym tylko była bardziej świadoma, gdybym tylko wiedziała” – mówią o zaniedbywaniu regularnych badań, odkładaniu wizyt u lekarza „na później”, ignorowaniu sygnałów, które wysyłało im ich ciało. Pojawia się poczucie winy, że mogły zrobić więcej, by zapobiec chorobie lub wykryć ją na wcześniejszym etapie. Wiele kobiet opowiada o szoku i niedowierzaniu, że to właśnie im się przydarzyło. Często żyły w przekonaniu, że choroba dotyka innych, a ich samych omija szerokim łukiem. To właśnie ten moment zderzenia z rzeczywistością jest dla nich przełomowy. Słyszę też o ogromnym strachu – o życie, o przyszłość, o bliskich. Ale obok tego strachu pojawia się też niesamowita wola walki i pragnienie życia. Choroba staje się katalizatorem do przewartościowania dotychczasowego życia, do zwolnienia tempa, do skupienia się na tym, co naprawdę ważne. Wiele kobiet mówi, że mimo wszystko choroba dała im nową perspektywę i siłę do działania. Zaczynają doceniać każdą chwilę, drobne przyjemności i relacje z bliskimi. Przykre jest to, że w ciągu 10 lat pracy z pacjentem z diagnozą raka piersi, odpowiedzi tych kobiet są dokładnie takie same. To tak jakby nie uczyć się na czyiś błędach. To również pokazuje, że kampanie jakie są prowadzone przez różne środowiska i interesariuszy systemu są niewystarczająco dobre, by zachęcić do dbałości o siebie – a przecież dbałość o zdrowie, to nasz obywatelski obowiązek.

Jak zatem sprawić, by ludzie nie tkwili w przekonaniu, że zdrowie to wyłącznie sprawa lekarza i systemu, ale wzięli za nie odpowiedzialność?

Magdalena Kardynał: Trudne pytanie i niejednorodna odpowiedź. Po pierwsze edukacja przez historie. Nic tak nie przemawia do wyobraźni, jak autentyczne historie kobiet, które przeszły przez raka piersi i wyleczyły się z niego. Opowiadanie o ich doświadczeniach, o tym, co przeoczyły, co mogły zrobić inaczej, ale też o ich sile i determinacji i marzeniach. Po drugie, zmiana narracji o zdrowiu, musimy odejść od myślenia o zdrowiu wyłącznie w kategoriach leczenia chorób. Zdrowie to inwestycja w jakość życia i długość życia. Powinnyśmy mówić o zdrowiu w kontekście kobiecego empowermentu – dbanie o siebie to akt miłości do siebie i do bliskich. To nie egoizm, a podstawa do bycia silną, aktywną kobietą. Niezależnie od statutu społecznego i miejsca zamieszkania. Po trzecie, dostępność i prostota informacji, często brak wiedzy lub zbyt skomplikowany język medyczny zniechęcają. Potrzebujemy jasnych, przystępnych komunikatów na temat profilaktyki i możliwości jej realizacji najbliżej miejsca zamieszkania. Pomogą też proste instrukcje dotyczące samobadania piersi, przypomnienia o regularnych wizytach u ginekologa i mammografii – to wszystko powinno być łatwo dostępne i zrozumiałe dla każdej kobiety. Ważne jest też budowanie wspólnoty i wsparcia, ludzie często potrzebują poczucia, że nie są w tym sami. Tworzenie społeczności wspierających się kobiet, które dzielą się wiedzą i motywują nawzajem do dbania o zdrowie, jest niezwykle ważne. Musimy uświadamiać, że lekarz i system zdrowia są po to, by nam pomóc, ale pierwszym i najważniejszym strażnikiem naszego zdrowia jesteśmy my same. Jednocześnie, jako społeczeństwo, powinniśmy naciskać na system, aby ułatwiał dostęp do profilaktyki – np. poprzez przypomnienia o badaniach, łatwiejszą rejestrację czy mobilne gabinety.

Magdalena Kardynał: Kampanie jakie są prowadzone przez różne środowiska i interesariuszy systemu są niewystarczająco dobre, by zachęcić do dbałości o siebie.
Magdalena Kardynał: Kampanie jakie są prowadzone przez różne środowiska i interesariuszy systemu są niewystarczająco dobre, by zachęcić do dbałości o siebie (zdjęcie: IMPACT CEE)

Profilaktyka często wiąże się ze zmianą, która jest dla wielu osób trudna i rodzi opór. Zwolennicy mięsnej diety przewracają oczami i wzdychają, gdy mówi się o jedzeniu warzyw. Zamiast wyrzeczeń, ćwiczeń, rygorystycznej diety dzisiaj wystarczą popularne zastrzyki na otyłość, a guru trendu długowieczności Bryan Johnson zażywa 100 suplementów diety dziennie. Jak zmienia się self-care we współczesnym społeczeństwie?

Ewelina Chawłowska: Tak, zmienia się dość często. Mamy różne mody na przykład na aktywność fizyczną: kiedyś popularny był aerobic czy callanetics, potem Zumba, tabata, ćwiczenia TRX czy pilates. A w ostatnim czasie na przykład pilates na urządzeniach, które nazywamy reformerami.

A i wspomniane suplementy diety zmieniają się co sezon, np. witamina D3 czy magnez to te oczywiste. Coraz popularniejsze są ashwaganda, kwasy omega czy kreatyna, która okazuje się, że nie tylko wpływa korzystnie na mięśnie, ale też na nasz mózg. Te metody self-care zmieniają się szybko, tak jak nasza rzeczywistość, czasem na skutek nowych badań naukowych, a czasem nowych produktów reklamowanych przez firmy. Bywa, że z obu tych powodów. Ludzie reagują na te nowości, licząc na wyjątkową skuteczność metody, eliksir młodości, magiczną pigułkę – coś co da najlepsze rezultaty i to jest zupełnie naturalne, tak jak zamiłowanie do nowości.

Naszą rolą jako naukowców jest weryfikowanie skuteczności i proponowanie metod opartych o dowody naukowe. Walka z dezinformacją, pokazywanie jak najlepiej zainwestować swój czas, którego mamy ciągle za mało, a także pieniądze, aby uzyskać najlepszy efekt zdrowotny. Jednym słowem umożliwić dokonywanie świadomych wyborów w zakresie self-care czy profilaktyki.

Mnie osobiście bardzo cieszy ta moda na zdrowie i zainteresowanie dbałością o nie. Nigdy wcześniej nie było ono większe niż teraz.

Self-care to też badania profilaktyczne albo wiedza o tym jak żyć z chorobą przewlekłą, aby utrzymać ją w ryzach. Innowacje ułatwiają życie pacjentom. Przykładowo, coraz więcej testów diagnostycznych można kupić w aptece bez konieczności wizyty w laboratorium. Roche od kilku lat oferuje aplikację dla cukrzyków pozwalającą monitorować wyniki pomiarów i lepiej kontrolować chorobę. Czy Pani zdaniem tzw. patient empowerment, czyli poinformowany i świadomy pacjent, który może coraz lepiej zadbać o swoje zdrowie i nie jest w 100% zależny od systemu zdrowia, to teraźniejszość, przyszłość czy może tylko chwilowa moda?

Ewa Wolińska: W kontekście badań przesiewowych i regularnego badania się przez kobiety – marzy mi się sytuacja, w której to poczucie sprawczości i odpowiedzialności za własne zdrowie będzie naszym priorytetem i będzie powszechne. Bo diagnostyka umożliwia nam przeniesienie punktu ciężkości z zarządzania chorobą na dbanie o zdrowie. Badania przesiewowe, wczesna diagnostyka i dostęp do innowacyjnego leczenia mają kluczowe znaczenie dla uzyskania najlepszych wyników zdrowotnych i najlepszego wykorzystania zasobów opieki zdrowotnej. Nie jesteśmy jeszcze w miejscu, w którym możemy powiedzieć: jest super. Stajemy tu przed kluczowym wyzwaniem – jak przekonać Polki i Polaków, że badania profilaktyczne warto wykonywać, że powinny być stałym elementem ich życia? Musimy budować przekonanie, że dbanie o siebie i profilaktyka są modne, są podstawą codzienności. Powinniśmy też docierać z rzetelną informacją o zdrowiu pod strzechy. Cieszą zmiany, takie jak wprowadzenie obowiązkowej edukacji zdrowotnej w szkołach czy uruchomienie programu profilaktycznego „Moje zdrowie”. W przypadku mammografii – wiele badań pokazuje, że bezpośrednie zaproszenia (np. SMS-owe z aktywnym linkiem do zapisania się na badanie), to coś co działa. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że nie ma złego kanału promowania profilaktyki i dbania o siebie, o ile pozwala on dotrzeć do każdej Polki i każdego Polaka.

Haleon ma też w swojej ofercie m.in. pasty do zębów, dlatego chciałem zapytać Panią o to, jak Pani reaguje obserwując takie trendy w social media jak np. wybielanie zębów z pomocą domowych środków czyszczących, soku z cytryny czy piłowania zębów? Czy Haleon też jest tam, gdzie są młodzi ludzie, aby docierać z edukacją?

Agnieszka Kępińska-Sadowska: Młodsi konsumenci są dla nas szczególnie ważni, docieramy do nich poprzez dedykowane lekcje dbania o zdrowe zęby w szkołach. Tylko w ubiegłym roku nasz program dotarł do 16 tys. uczniów, aktualnie rozszerzamy skalę naszych działań edukacyjnych. A rodzicom, w dniu powrotu ich dzieci do szkół, zrobiliśmy kartkówkę z wiedzy o higienie jamy ustnej – po analizie odpowiedzi potwierdziła się ogromna potrzeba edukacji rodziców. Ich wspóludział w kształtowaniu nawyków dbania o zęby od najmłodszych lat jest kluczowy. Media społecznościowe mogą być źródłem rzetelnej wiedzy o higienie jamy ustnej, jeśli postawimy na współpracę z ekspertami. Profilaktyka byłaby trudna bez odpowiednich produktów – pasta, szczoteczka, płyn do higieny jamy ustnej, wyroby do codziennego czyszczenia protez zębowych. Od nich, w połączeniu z regularnymi wizytami u stomatologa, zaczyna się zdrowy uśmiech.

Wiemy już, że najważniejszym elementem self care jest wiedza i świadomość. Co konkretnie zrobić, aby ją podnieść skoro niedawno hucznie zapowiadana obowiązkowa edukacja zdrowotna w szkołach przegrała z polityką?

Ewelina Chawłowska: To prawda, że nie udało się wprowadzić obowiązkowej edukacji do szkół od tego roku, ale możliwe, że w przyszłości to się zmieni. Z pozytywów: udało się przygotować kompleksową, złożoną z 11 działów podstawę programową dla przedmiotu edukacja zdrowotna, która pierwszy raz w historii, chociaż nieobowiązkowo, ale za to już od września będzie realizowana w ramach jednego przedmiotu, a nie jak to było do tej pory w sposób rozproszony.

Od kwietnia br. kształcimy na bezpłatnych, finansowanych prze MEN, studiach podyplomowych w zakresie edukacji zdrowotnej 50. nauczycieli i tym samym tworzymy zasoby kadrowe do przyszłych prozdrowotnych zmian w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych.

Ponadto, przygotowujemy też przyszłych profesjonalistów medycznych, którzy u nas studiują przeddyplomowo tak, aby opuścili nasz uniwersytet z kompetencjami do realizacji edukacji zdrowotnej dla pacjentów. I tutaj ważnym elementem w nowoczesnej edukacji zdrowotnej jest nie tylko dostarczanie aktualnych, sprawdzonych opartych o dowody naukowe (evidence-based) zaleceń, ale też robienie tego metodami, którą również mają udowodnioną skuteczność i trafiają adresatów. W tej chwili edukację zdrowotną często realizujemy nieefektywnie w oparciu o tzw. tradycyjne metody przekazu, o których wiemy, że nie działają lub działają bardzo słabo.

Edukacja zdrowotna jest tylko częścią zmiany i aby umożliwić realizację działań w zakresie self-care czy profilaktyki potrzebujemy nie tylko wiedzy, ale też umiejętności oraz warunków by wdrożyć, ale przede wszystkim utrzymać tą zmianę, na przykład: wspierającego otoczenia społecznego, infrastruktury do ćwiczeń, dostępnych cenowo warzyw i owoców czy programów profilaktyki, z których możemy łatwo skorzystać.

Ewelina Chawłowska: Mnie osobiście bardzo cieszy ta moda na zdrowie i zainteresowanie dbałością o nie. Nigdy wcześniej nie było ono większe niż teraz.
Ewelina Chawłowska: Mnie osobiście bardzo cieszy ta moda na zdrowie i zainteresowanie dbałością o nie. Nigdy wcześniej nie było ono większe niż teraz (zdjęcie: IMPACT CEE)

Szukając w sieci ciekawych inicjatyw w zakresie profilaktyki, natrafiłem na projekt „Różowy Patrol Gliss”, czyli lokalne Kluby Ambasadorek które docierają z edukacją i profilaktyką onkologiczną do kobiet w różnych zakątkach Polski. Tutaj rzucają się w oczy trzy elementy tego projektu: lokalny charakter, wsparcie celebrytów jak m.in. Małgorzata Rozenek (czyli siła autorytetu) oraz wsparcie sponsora, czyli Gliss. Wiemy, że zdrowotne kampanie informacyjne mają znikomy efekt. Jak w takim razie zbudować program profilaktyki, który działa? Czy wymaga to właśnie takiego niekonwencjonalnego podejścia?

Anna Kupiecka: Rzeczywiście – tradycyjne kampanie informacyjne często nie przekładają się na realne działania. Dlatego stworzyliśmy Różowy Patrol – program, który działa lokalnie, blisko kobiet i odpowiada na ich rzeczywiste potrzeby. Wspieramy się autorytetami, ale najważniejszą siłą tego projektu są Ambasadorki – kobiety z lokalnych społeczności, które przeszły szkolenia i dziś edukują, wspierają i po prostu rozmawiają.

Dzięki temu udało nam się przeszkolić ponad 300 Ambasadorek, otworzyć 63 kluby, a tym samym bezpośrednio dotrzeć do ponad 20 tysięcy kobiet, które na spotkaniach uczą się prawidłowego samobadania piersi oraz podstaw skutecznej profilaktyki, nie tylko tej związanej z rakiem piersi zresztą. Ten model działa, dlatego rozwijamy go dalej. W 2025 roku planujemy otwarcie 50 nowych Klubów, rekrutację i przeszkolenie 150 kolejnych Ambasadorek oraz powołanie 5 regionalnych koordynatorek, które będą wspierać i szkolić liderki w swoich regionach.

Wierzę, że skuteczna profilaktyka to nie tylko hasła – to relacje, zaufanie i obecność tam, gdzie są kobiety. Bo zawsze najskuteczniejsze okazuje się bezpośrednie, indywidualne dotarcie do kobiet – 70% kobiet, które otrzymały indywidualne zaproszenie na mammografię, rzeczywiście wykonało to badanie. Myślę, że z tego trzeba wyciągać wnioski i na tym opierać działania, aby były skuteczne.

Anna Kupiecka: Tradycyjne kampanie informacyjne często nie przekładają się na realne działania.
Anna Kupiecka: Tradycyjne kampanie informacyjne często nie przekładają się na realne działania (zdjęcie: IMPACT CEE)

Edukacja zdrowotna ma miejsce często poza wszelką kontrolą w mediach społecznościowych. Jedno z badań naukowych sugeruje, że 75% treści dotyczących kobiecych nowotworów dostępnych na TikToku jest błędnych albo zawiera niskiej jakości informacje edukacyjne. Na TikToku modne staje się samodiagnozowanie ADHD, mnożą się wyzwania jak np. zażywanie środków psychodelicznych i nagrywanie swoich doświadczeń, a pseudo-medyczni influencerzy zalecają metody detoksu polegające na np. wkładaniu na noc ziemniaków do skarpetek. Czy media społecznościowe zagrażają samo-opiece czy ją wspierają?

Magdalena Kardynał: Z głębokim zaniepokojeniem obserwuję, jak media społecznościowe, zwłaszcza platformy takie jak TikTok, stają się tyglem dla pseudonauki i niebezpiecznych „porad” zdrowotnych. To, co dzieje się poza jakąkolwiek kontrolą, w wirtualnym świecie, buduje fałszywe poczucie samoopieki, które w rzeczywistości jest prostą drogą do zaniedbania, błędnej diagnozy i realnego zagrożenia dla zdrowia, a nawet życia.

Oznacza to, że zamiast rzetelnych informacji o profilaktyce raka piersi, metodach samobadania czy konieczności wizyt u lekarza, zalewa nas potok niesprawdzonych faktów, cudownych diet, ziół czy teorii spiskowych, które opóźniają prawdziwą diagnozę i leczenie. Taki edukacyjny szum jest gorszy niż brak informacji, bo prowadzi do poczucia fałszywego bezpieczeństwa. Jak to wygląda w praktyce? Jeśli ktoś raz zainteresował się naturalnymi metodami leczenia czy alternatywną medycyną, szybko zostanie zalany podobnymi treściami, tworząc bańkę, w której pseudonauka i patoinfluencerzy są normą, a rzetelna wiedza niedostępna lub dyskredytowana. To utwierdza użytkowników w przekonaniu, że znaleźli prawdę, a lekarze i system zdrowia są częścią jakiegoś spisku. Niezwykle niepokojące jest to, że pseudomedyczni influencerzy często demonizują medycynę opartą na dowodach naukowych, przedstawiając ją jako opresyjną, nieskuteczną lub wręcz szkodliwą. To podważa zaufanie do lekarzy, farmaceutów i całego systemu opieki zdrowotnej, który przez dekady wypracował skuteczne metody diagnostyki i leczenia, poparte dowodami.

Paradoksalnie, media społecznościowe mają potencjał do szerzenia dobrej, rzetelnej wiedzy. Jednak aby to się stało, potrzebna jest ogromna zmiana w ich funkcjonowaniu i świadomości użytkowników. Platformy muszą wziąć na siebie odpowiedzialność za treści, które promują. Weryfikacja informacji medycznych przez ekspertów, usuwanie szkodliwych postów i priorytetyzowanie rzetelnych źródeł to absolutna konieczność. Potrzebujemy również programów edukacyjnych, które nauczą ludzi krytycznego myślenia i weryfikacji informacji w internecie. Użytkownicy muszą być świadomi, że liczba lajków i wyświetleń nie jest wyznacznikiem prawdy. Ważne jest również działanie ekspertów, lekarzy, naukowców, którzy wręcz muszą aktywnie wchodzić w przestrzeń mediów społecznościowych i konsekwentnie dementować fałszywe informacje, oferując rzetelną wiedzę w przystępnej formie. To walka z wiatrakami, ale konieczna; pilne wyzwanie, które wymaga natychmiastowej uwagi ze strony twórców platform, regulatorów, a przede wszystkim samych użytkowników. Zdrowie to nie trend ani wyzwanie na TikToku, to odpowiedzialność i najwyższa wartość.

Niemalże każdego dnia dzwoni telefon do fundacji z zapytaniem, czy leczenie naturalne jest lepsze od tego, jakie proponuje nam medycyna konwencjonalna. Wiele z tych trudnych rozmów kończy się niepowodzeniem i utratą życia przez kobiety. Pamiętam jedną taką rozmową, która na długo zostanie w mojej pamięci. Młoda dziewczyna z diagnozą raka piersi nie idzie do lekarza, diagnozuje się i leczy sama, wspiera ją w tych działaniach jej partner. Kontaktują się z wieloma uzdrowicielami, wykładają miliony monet na konsultacje, leki, zioła i terapie, które nie mają potwierdzenia w nauce. Dziewczyna jest już na ostatniej prostej. To jest jej być albo nie być, dzwoni kolejny raz. W długiej rozmowie stara się mnie przekonać do swoich racji i pseudo metod terapeutycznych, w jakich trwa. Chce usłyszeć, że dobrze robi, waha się, głos jej mięknie, nagle cisza w słuchawce po obu stronach i pada pytanie: „Ile jest takich kobiet jak ja pod opieką fundacji”? Odpowiadam: „niewiele”. „Czy mogę się z nimi skontaktować, dostać jakiś namiar?” Niestety nie, odpowiadam szybko i dodaję: „Nie mogę Pani z nimi skontaktować, bo nie wykupiłam abonamentu do Świętego Piotra”.

Użytkownicy TikToka spędzają 95 minut na platformie. Edukuje nas często dr Google, a coraz częściej ChatGPT, rzadko kiedy lekarz i pielęgniarka. Jakie podejście do profilaktyki ma generacja Z?

Anna Kupiecka: Media społecznościowe mają ogromny potencjał, ale też ogromną odpowiedzialność. Z jednej strony otwierają przestrzeń do mówienia o zdrowiu, przełamują tabu i inspirują do działania. Z drugiej wiele dostępnych materiałów zawiera błędy albo niepełne informacje. A to może prowadzić do złych decyzji. Przykład? Popularne dziś „naturalne terapie” bez żadnej podstawy naukowej – jak rezygnacja z leczenia na rzecz soków czy ziół – to prosta droga do tragedii.

Dlatego my, jako Fundacja OnkoCafe, jesteśmy w tych przestrzeniach, ale zawsze z rzetelnym przekazem. I przypominamy – żadne filmy, żadne porady z sieci nie zastąpią lekarza, badań i kontaktu z prawdziwym specjalistą.

Jednocześnie widzę coś bardzo budującego: młode pokolenie – generacja Z – jest znacznie bardziej otwarta na tematykę zdrowotną. Młode dziewczyny nie boją się mówić o badaniach, zadają pytania, szukają wiedzy. I to jest jaskółka zmiany. Wierzę, że za 10–15 lat lęk przed diagnostyką będzie znacznie mniejszy. Ale jeśli chcemy, żeby ta zmiana naprawdę się utrwaliła, to edukacja zdrowotna powinna być obowiązkowa w szkołach. Nie jako dodatek, ale jako fundament – tak jak matematyka czy język polski. Bo świadomość zdrowotna buduje się od najmłodszych lat – i to jest najlepsza inwestycja w przyszłość.

Zamykając dyskusję chciałem zapytać, jaką rolę widzi Pani w self care dla przemysłu farmaceutycznego w dobie inteligentnych technologii zdrowotnych jak smartwatche albo aplikacje zdrowotne? Mówi się często o tzw. beyond the pill, czyli wyjściu poza czystą produkcję leków…

Ewa Wolińska: Wsparcie pacjenta na całej ścieżce od właściwej diagnozy, przez leczenie po monitorowanie stanu pacjenta jest kluczowe. W Roche „pod jednym dachem” spotykają się nowoczesna diagnostyka, leczenie i rozwiązania wspierające IT dla zdrowia. To niecodzienna sytuacja. Rozumiemy naszą rolę w systemie opieki zdrowotnej nie tylko jako innowacyjna firma farmaceutyczna, ale także jako prawdziwy partner w tworzeniu rozwiązań dla systemu opieki zdrowotnej. Strategia Roche skupia się na zapobieganiu chorobom, ich powstrzymywaniu i wyleczeniu. Żaden system opieki zdrowotnej na świecie nie jest w stanie stawić czoła wyzwaniom zdrowotnym w pojedynkę. Dlatego też jesteśmy zobowiązani do budowania niezawodnych, stabilnych partnerstw, które wspierają współtworzenie rozwiązań dla zdrowia. Ale pojawia się tu jeszcze jedna istotna kwestia – mianowicie szersze spojrzenie przemysłu farmaceutycznego, nie tylko na system ochrony zdrowia, ale też na wyzwania, które przed nami. Bez budowania świadomości, wspierania zmiany mentalności i dobrze wyedukowanego społeczeństwa – w obszarze profilaktyki i prewencji nic się nie zmieni. To nasza wspólna odpowiedzialność – akademii, administracji, organizacji wspierających pacjentów, biznesu. Promocja zdrowia i strategie dla profilaktyki są potrzebne, aby zapobiegać chorobom przed ich wystąpieniem, umożliwić leczenie ich skuteczniej i wcześniej oraz lepiej nimi zarządzać.

Ewa Wolińska: Nie ma złego kanału promowania profilaktyki i dbania o siebie, o ile pozwala on dotrzeć do każdej osoby (zdjęcie: IMPACT CEE)
Ewa Wolińska: Nie ma złego kanału promowania profilaktyki i dbania o siebie, o ile pozwala on dotrzeć do każdej osoby (zdjęcie: IMPACT CEE)
Poglądy na temat technologii są skorelowane z poglądami politycznymi
Poglądy na temat technologii są skorelowane z poglądami politycznymi

Badania naukowe wyraźne sugerują, że ludzie o poglądach lewicowych, prawicowych, liberalnych mają różne nastawienie do technologii. I odwrotnie: postęp technologiczny może zapędzać wpływać na zmiany preferencji politycznych.

Prawicowa tradycja, liberalna nauka i lewicowy protekcjonizm

Poglądy polityczne są mocno powiązane z akceptacją nowych technologii, co wynika głównie z systemu wartości determinującego albo otwartość na zmiany, albo przywiązanie do tradycji.

I tak od dawna wiadomo, że osoby o poglądach konserwatywnych są generalnie mniej skłonne do akceptowania innowacji. Potwierdza to m.in. opublikowane w 2024 roku badanie Dlaczego innowatorzy powinni przejmować się moralnością? Ideologia polityczna, podstawy moralne i akceptacja innowacji technologicznych (Why should innovators care about morality? Political ideology, moral foundations, and the acceptance of technological innovations). Zwolennicy partii prawicowych często kierują się wartościami moralnymi nawiązującymi do tradycji i autorytetu, które wiążą się z niższą akceptacją nowych technologii. Konserwatywne poglądy opierają się na stałości i przeszłości, a nie przyszłości i rozwoju.

Jednak sprawa się komplikuje, gdy przyjrzymy się partiom skrajnie prawicowym, konserwatywnym i liberalnej prawicy. Rządy prawicowo-liberalne bardziej wspierają innowacje technologiczne niż lewicowe, co wynika z pro‑rynkowych polityk: deregulacji, ulg podatkowych, współpracy międzynarodowej, dotacji na badania i rozwój napędzających inwestycje sektora prywatnego i komercjalizację nowych technologii. Taką polaryzację widać nie tylko po podejściu do technologii, ale nauki ogółem. Jaskrawym przykładem była pandemia COVID-19. Konserwatystów cechowało generalnie bardziej negatywne nastawienie do szczepień niż liberałów. To odnosi się nie tylko do koronawirusa, ale także do szczepionek na grypę albo HPV. Wyborców partii centrowych cechuje relatywnie większa otwartość na to co nowe.

Wpływ partii skrajnie prawicowych, szczególnie populistycznych, na innowacje nie zależy jednak tylko od moralnych oczekiwań wyborców. Przykładem jest ekonomia. Erozja demokracji może prowadzić do malejącego zaufania inwestorów, dla których liczy się stabilny rozwój gospodarczy. Do tego negacja globalizacji i duże obciążenia podatkowe dla firm zagranicznych mogą hamować przyjęcie najnowszych technologii. Ale niekoniecznie, bo w dobie globalizacji i internetu, nowe produkty i usługi rozprzestrzeniają się nawet w niedemokratycznych reżimach.

Z badania z 2025 roku Kiedy partie polityczne kłamią? Dezinformacja i radykalny populizm prawicowy w 26 krajach (When Do Parties Lie? Misinformation and Radical-Right Populism Across 26 Countries) wynika, że populiści skrajnej prawicy częściej szerzą dezinformację w mediach społecznościowych, co wpływa negatywnie na zaufanie do nauki i nowych technologii. To z kolei może wzmacniać poczucie zagrożenia ze strony takich nowości jak AI.

„Radykalni prawicowi populiści wykorzystują dezinformację jako narzędzie do destabilizacji demokracji i uzyskania przewagi politycznej” – twierdzi Petter Törnberg z Uniwersytetu w Amsterdamie.

Po drugiej stronie skali są rządy lewicowe. Wyborcy są progresywni, ale niekoniecznie w tematach związanych z innowacjami. Jeśli technologie, to zielone i do tego takie, które nie zagrażają miejscom pracy. Duże obciążenia podatkowe wynikające z mocnej polityki socjalnej nie sprzyjają rozwojowi przedsiębiorczości, zwłaszcza tych działających w obszarze AI i nastawionych na automatyzację (zagrożenie dla warunków pracy i zatrudnienia).

Jeszcze inne podejście cechuje partie populistyczne, zarówno te prawicowe jak i lewicowe. Tutaj technologie i innowacje mają ciężko: dominuje retoryka antyelitarna w kierunku instytucji naukowych i organizacji międzynarodowych, w tym UE. Sukces populistów opiera się często na rozmijaniu się z faktami, rozprzestrzenianiu fake-newsów. Dominują cele krótkoterminowe i szybkie „złote środki” na palące problemy, a nie strategiczny rozwój.

Wpływ partii politycznych na rozwój technologii cyfrowych (opracowanie własne)
Wpływ partii politycznych na rozwój technologii cyfrowych (opracowanie własne)

Cyfryzacja dla jednych to postęp i korzyści, dla drugich – powód do niepokoju

Krótko mówiąc, lewica często hamuje postęp innowacji technicznych, partie prawicowe są pozytywnie nastawione do technologii, zwłaszcza tych krajowych, a liberalne – wspierają innowacje poprzez rozwój nauki. Ale i tu diabeł tkwi w szczegółach, bo wszystko zależy od efektywności partii rządzącej we wprowadzaniu innowacji w życie i ich znaczeniu w publicznej dyskusji. Same ideały nie wystarczą.

Analogicznie – to, jaka partia jest u władzy, determinuje rozwój innowacji w sektorze zdrowia. Osoby o poglądach liberalno-ekonomicznych chcą mniejszej regulacji i szybszej adopcji nowych technologii. Konserwatyści opowiadają się za ograniczeniami, obawiając się, że technologie naruszają tradycyjny porządek.

Okazuje się, że oprócz tego, że poglądy polityczne wpływają na priorytety w zakresie innowacji, to występuje też sytuacja odwrotna – innowacje mogą kształtować poglądy polityczne. Przykładowo, z badania Polityczne konsekwencje zmian technologicznych (Political consequences of technological change) wynika, że rosnące ryzyko utraty miejsc pracy wskutek automatyzacji zwiększa poparcie dla radykalnej prawicy, zwłaszcza w grupach o niezbyt wysokich dochodach i niższym wykształceniu. W szybko zmieniającym się świecie i przekształceniach rynku pracy napędzanych AI, niektóre grupy społeczne mogą czuć się zagubione, szukając oparcia w mocnych autorytetach i rządach „twardej ręki”.

1 2 3 120